Sówka zaproponowała mi napisanie
notki. Powiedziała, cytując: „sama napisałam, teraz twoja kolej”. Cholipka,
jakby to powiedział Hagrid, ja się nie spodziewałam szantażu! I bądź tu
człowieku miły, zachęcaj kogoś innego do napisania notki, a za chwilę to się
przeciw tobie sprzysięgnie! Tak, to miała
być kryptoreklama dla faktu, iż Sówka notkę napisała, do której przeczytania
zapraszam. O PMSie rzecze, więc wiecie, muszę być miła, bo tak wymaga sytuacja.
Tutaj powinnam przejść do części
właściwej, gdyby takowa tylko istniała. Dochodzą mnie jednak słuchy, że moje
życie wakacyjne jest na tyle nieciekawe, że nie ma nawet co o nim wspominać na głos.
Bo ktoś jeszcze może pozazdraszczać, że trzy miesiące sobie wakacjuję. No,
dobra, dwa, jeśli przy dobrych wiatrach, wszystko pójdzie tak, jakbym sobie
tego życzyła.
Odkąd więc siedzę na tyłku i nic
nie robię (bo podobno wcześniej jednak przynajmniej mózg wysilałam) przyglądam
się z zainteresowaniem temu, co dzieje się na Facebooku. Raz na jakiś czas idę
sobie dorobić popcornu, by z zapartym tchem śledzić to jak fascynujące życia
prowadzą moi ‘znajomi’. Otóż zaobserwowałam wiele fajnych i ciekawych zjawisk,
którymi nie omieszkam się z Wami podzielić.
Zacznijmy od studentów, którzy
chwalą się zdaną sesją. Domyślam się, że sami w to po prostu nie wierzą, więc
muszą oznajmić to całemu światu. Ponadto są z siebie (nad wyraz) dumni, że im
się udało, że „włożyli tyle siły i zaparcia” w to wszystko, a koniec końców
prawda jest taka, że przez pozostałą część semestru zbijali bąki, więc łaski
nie zrobili sobie ani nikomu innemu, w końcu się do czegoś przykładając.
Domyślam się, że większość z nich z trudem do tej sesji została dopuszczona,
tak jak u mnie, chociaż u mnie na roku żadnych testów dopuszczających do sesji teoretycznie
nie ma. „Jedynie” trzeba pilnować obecności, jeśli jest taki wymóg albo
przynajmniej najmniejsze minimum z siebie dawać. Okazało się to jednak za
trudne dla wielu osób, które np. nie zaliczyły zajęć z angielskiego (bo im się
pewnie nie chciało) i egzamin mają odłożony na wrzesień. Gospodarowanie czasem
na najwyższym poziomie. Cóż, sesja
zdana, informacja na Facebooku mocy
prawnej nabiera, więc teraz można chlać. Jakby i tego się w trakcie
semestru nie robiło, tja.
Uczniowie jednak dłużni nie
pozostają, też chcą pokazać jacy są fajni, więc w ilościach magazynowych raczą
nas zdjęciami swoich świadectw. Czy to tych z rzeczywistym paskiem i średnią
5.0 (kujonostwo! – ma siostra w roli
głównej), czy tych, gdzie ten pasek, dosyć nieudolnie zresztą, w jakiejś
średniej aplikacji na telefonie zostaje domalowany. W tym wypadku nie wiem, czy
jest się czym chwalić; ja me świadectwa chowałam do teczki szybciej, niż
ktokolwiek zdążył zwrócić na nie uwagę, bo choć może tragiczne nie były, to i
tak było mi wstyd. Za własne lenistwo. (Teraz
za to jestem w stanie przyznać, z ręką na serduchu skradzionym przez
happysadów, że byłam w gimnazjum i liceum leniem śmierdzącym. Koniec końców me
świadectwo z wynikami matur leży nadal w szafce, a nie w gabinecie na uczelni,
ale wiecie. Wstyd to wstyd.) A no i oczywiście, zaraz po tych świadectwach,
zdjęcia tychże samych wzorowych uczniów, dotąd odzianych w biało-czarne ciuchy,
widać zdjęcia z alkoholowych „elo-melo”. Jakby było co opijać. Z autopsji wiem, że większość takich
‘elo-melo’ kończy się na leżeniu we własnych wymiocinach także… chyba cieszę
się, że nigdy na takowe nie chodziłam. Wolałam
się wyspać.
No i mój hit nad hity, czyli tęczowe zdjęcia profilowe. Zacznijmy od tego,
że Sąd Najwyższy w USA stwierdził, iż zabranianie osobom tej samej płci
zawierania ślubów jest niezgodne z Konstytucją, w związku z czym we wszystkich
50 stanach pary homoseksualne śluby mogą brać. Jestem z tego faktu, z tej
decyzji, niezwykle zadowolona. Nie wiem, gdzie to czytałam/widziałam, jednak
obiło mi się o oczy coś w stylu, że możliwość wzięcia ślubu przez pary
homoseksualne to „żaden, u licha, przywilej, a jedynie PRAWO, pieprzone prawo,
które powinno obowiązywać każdego, kto stąpa po ziemi; PRZYWILEJEM byłoby,
gdyby homoseksualiści nie płacili podatków”. W związku z decyzją Sądu
Najwyższego i Baracka Obamy, Facebook wprowadził specjalny filtr, który
umożliwia dodanie tęczowej flagi do zdjęcia profilowego. Na Twitterze
obowiązuje hasztag #lovewins; cała ‘akcja’ gromko rozprzestrzeniła się po
Internecie, a ludzie, cebulacy, muszą przecież pokazać, że są ponadto. W
związku z czym zaczynają się niewybredne komentarze, że „jak to tak”, że to „choroba”.
Znowuż ktoś, kogo teraz nie pamiętam (a to znak, że za dużo bloggerów na
Facebooku obserwuje), napisał (mądrze), że „wedle tego, co wiem, homoseksualizm
nie został uznany za chorobę; ja posługuję się jedynie FAKTAMI, które bronią
się same za siebie”. Ustawienie sobie tęczowego zdjęcia może być krokiem do
pokazania, że jest się ZA. Do pokazania, że ci ludzie nie mają się czego bać,
czego wstydzić, że są jeszcze na tym świecie osoby, akceptujące człowieka
niezależnie od wszystkiego. Wtem nastąpiła nowa fala – polska, biało-czerwona
flaga na profilowe. No ja się u licha pytam, a właściwie pytałam samej siebie,
czy wy ludzie, jesteście kurwa normalni? Ulitują się nad bitym i katowanym
psem, ulitują się na ojcu, który po pijaku bije dzieci i żonę, ale nie ulitują
się i nie dadzą spokoju ludziom, którzy chcą mieć takie prawa, jak my wszyscy?
Gdzie ja, kurwa, żyję? Szkoda, że z taką zawziętością nie poznęcają się nad
katującymi, którzy tym krzywdzą swoje rodziny. Lepiej rzucić się na bezbronnego
człowieka.
Ktoś jeszcze napisał, odnośnie
tego ostatniego, że ustawił takie zdjęcie z konkretnych powodów, ale też i
dlatego, że to kolejna możliwość zredukowania grona znajomych. Pomysłowe!
Ogólnie rzecz biorąc Internet dla
takiej osóbki jak ja, która lubi innych obserwować, niekoniecznie wychodząc z
domu, jest dobrą opcją. Przynajmniej wiem już, że nic, NIC, mnie nie zdziwi.
W spódnicy sobie dzielnie hasam,
szansa zabicia się była dopiero jedna, więc dzielnie sobie radzę. W zeszłym
tygodniu zaś w końcu udało mi się odebrać sukienkę, ale też nie bez przygód.
Uśmiechnięta, pełna nadziei poleciałam więc z Matulą do krawcowej, po szybkim
„dzień dobry!” wskoczyłam do
przymierzalni, szybko wyskoczyłam ze swych ciuchów i gotowam na przymiarkę.
Pani przynosi mi me cudeńko, wkładam, z racji, że na jedno ramię, to zamek jest
trochę na ukos i nie mam szansy sama sobie z tym poradzić. Dodam, iż gorset
obcisły jak tylko być może, coby to jedno ramię mi nie spadało. No i wołam „pomocy!”, przylatuje pani…
ciągnie ten zamek i ciągnie, szarpie i szarpie… ups. Za małe. Pani oczywiście przeprasza, że źle wyliczyła, itp. Itd.
A Lu na cały głos „boshe! w końcu coś jest na mnie za małe, a nie za duże!!”
Koniec końców po kiecę na drugi dzień wróciłam i już sobie dumnie wisi w
szafie. Jaki z tego wniosek? Luśce urosły cyce! Tak! Tak to sobie tłumaczę. I
basta!
A u Was jak tam?
Zaraził mnie Asik,
zaraziłam się po prostu.
Genialnie....
“Through the sea I
would swim
In the eyes I would
drown
Mountain high I would
climb
For a heart I would
fall ”