23.10.13

Aspołeczność?

Przerobiłam już to, że jestem aspołeczna, że ludzi nie lubię, że większość z nich mnie denerwuje. Nigdy jednak na to swoje wyobcowanie nie narzekałam, bo sama tego chciałam. No i wtedy przyszłam sobie na studia i moje wyobcowanie świadome szlag trafił; chcę przebywać z ludźmi, to nie tak, że ich się wystrzegam jak ognia. Mam jednak wrażenie, że jeżeli spotykam się z kimś na uczelni, siedzę z nim i gadam przez większą część dnia, to jak wyjdę z tej uczelni, to mogę liczyć na odrobinę samotności. Po to, żeby odpocząć, żeby posłuchać stęsknionej muzyki, żeby poczytać sobie coś odmóżdżającego w drodze do mieszkania. Znaczy, myślałam, że mi się to należy. Ale od początku.




I tu pojawia się moja rozterka. Bo może ze mną jest coś nie tak? Logiczne chyba, że jak wyjdę z uczelni po kilku godzinach zajęć, to mam dość i prawie wszystkiego. Jak wsiądę do tego tramwaju, to stać mi się nie chce na nogach, a dopiero co gadać. Marzę o wetknięciu słuchawek w uszy, odpalenia happysadu, wzięcia książki i czytania: po prostu pobycia samej ze sobą. No i to zostaje w sferze moich marzeń. Czy ja, oczekując spokoju, świętego spokoju przez kilka wolnych godzin, które mi się zostały, oczekuję zbyt wiele? Momentami czuję się normalnie osaczona: wszędzie owej koleżanki pełno: chodź ze mną, chodź do mnie, chodź tu, chodź tam, dlaczego? wolisz wrócić do mieszkania? (no dziwne, że wychodzę o dziewiętnastej z uczelni i chce mi się do mieszkania, no nie?), nie chcesz ze mną pochodzić po sklepach? (no patrz, byłam dzisiaj, jaki smuteczek) i ten foszek, kiedy sobie idę, albo wkładam słuchawki bo jej mam dość. Ale to naprawdę nie tak, że ja nie chcę z nią mieć kontaktu, bo chcę (chociaż z każdym kolejnym dniem w to wątpię powoli); denerwuje mnie tylko tym, że na każdym kroku pokazuje, że jest, że "cieszy się, że mnie ma", "że w ogóle śmieszna jestem", albo po prostu wydaje jej się, że przez to, że się z nią koleguję, to znaczy że może mnie mieć na wyłączność. No paczajcie ludzie! Ja mam koleżankę. Przyjaciółkę. Mieszka na drugim końcu Polski. I ona jedna akurat mi wystarczy. Ona może mnie mieć cały dzień, ona może do mnie przychodzić kiedy i po co chce: ale nie niemal obca mi osoba.To, że razem studiujemy, że mieszkamy razem nie zobowiązuje mnie do towarzyszenia jej dwadzieścia cztery na siedem. Możemy widywać się na uczelni. Od czasu do czasu możemy gdzieś razem wyjść, ale ja naprawdę nie mam obowiązku towarzyszyć jej przez całe dnie.

No więc pytanie: jestem aspołeczna, czy Was też takie zachowanie by wkurzyło? I co mam zrobić? Help!

20.10.13

Liebster Blog Award


Zostałam nominowana przez Antisocial, więc dopełnię mojego obowiązku jak i obietnicy - oto odpowiedzi ;)


1. Dlaczego blog? 

Tak proste, a tak podstępne pytanie. Po prostu: jest. Bo go potrzebuję, żeby nie zwariować. Bo założyłam z potrzeby pisania i tego, że w zasadzie lubię dzielić się swoim życiem z ludźmi. Ale nie tymi, których mam wokół siebie. Poza tym odkryłam, że to odpowiednie miejsce dla mnie, bo zawsze szkolę swoje pisanie, mam kontakt z ludźmi, znajduję tych, którzy są podobni do mnie - czego chcieć więcej?

2. Zawsze mówisz, co myślisz czy myślisz co mówić?

No właśnie mój problem jest taki, że często mówię to, co ślina mi na język przyniesie, a później: och, przepraszam, nie powinnam tak robić/tak mówić. Ale nie lubię po prostu owijać w bawełnę, więc jeśli mi się coś nie podoba, to mówię to otwarcie. Może powinnam się zmienić... Ale jeszcze nikt nie powiedział mi, żebym zamknęła swoją szanowną mordkę, więc może nie jest źle.

3. Czego nie lubisz u ludzi? 

Samolubności. Tego, że jak ja dam palec, to wezmą całą rękę, a jak ja chcę i potrzebuję pomocy, to nie ma nikogo, kto by mi tą pomocną dłoń dał. Braku bezinteresowności: czy nie mogą zrobić czegoś dla drugiej osoby, nie oczekując niczego w zamian? Czy to naprawdę takie trudne, czy tylko ja jestem zbyt wymagająca? Ludzie schodzą na psy, a właściwie ich zachowanie, i to jest dla mnie smutne.

4. Kogo widziałabyś w roli swojego idealnego służącego: Piętaszka czy lokaja Batmana? 

Nie wiem o czym rozmawiasz ;)

5. Bez jakiego dobrodziejstwa technologii, które mają prawie wszyscy, mogłabyś się obejść?

Nie mam takiego czegoś ;) Mimo wszystko oglądam dużo telewizji, wolę oglądać w telewizorze, choć na komputerze oglądam bardzo dużo seriali. Nie będę się wyrzekała czegoś, co mam pod nos i co jest przydatne, mimo wszystko.

6. Z jakiej swojej decyzji życiowej jesteś wyjątkowo dumna?

Nie wiem czy wybór studiów czy kierunku mogę oceniać po zaledwie trzech tygodniach, ale jestem z siebie dumna, że poczekałam na listę rezerwową i wybrałam Kraków, a nie zapyziałe (bez obrazy dla mieszkańców) Kielce.

7. Jaka rzecz z dzieciństwa sprawia ci radochę do dnia dzisiejszego? 

Pisanie i czytanie, niezaprzeczalnie. Kiedy moi rówieśnicy bawili się w piaskownicy, czy skakali po oponach ja siedziałam przy stoliku i przepisywałam zeszyty, bo ot miałam taką ochotę. Siedziałam, pisałam, słuchałam muzyki i pisałam to na kartce... Wszyscy mi mówią, że mam ładne pismo, może dzięki temu. Podobnie z czytaniem - od najmłodszych lat uwielbiałam czytać i lubię to robić i teraz ;)

8. Gdybyś mogła teraz znaleźć się w dowolnym miejscu na świecie, gdzie by to było?

Chciałabym Londyn odwiedzić, ale o tym wiecie, więc nie będę rozwijała myśli.

9. Czego zawsze chciałaś się nauczyć, ale brakowało ci czasu? 

Wydaje mi się ciągle, że mogłabym lepiej nauczyć się angielskiego, choć jestem zadowolona z poziomu, na jakim go znam. Zawsze może być lepiej, wiem. Ja sama uczyłam się go łopatologicznie, nie z książek, nie z wykresów, nie z regułek - wszystko brałam na swoje rozumowanie i chyba nieźle na tym wyszłam :)


10. Budzisz się nagle rano i jesteś reżyserem filmowym. Jaki film kręcisz?

Film na podstawie mojej książki, którą kiedyś wydam!

11. Kto u licha zawsze gasi tą latarnię, pod którą się akurat przechodzi?

Jakiś idiota z pewnością, co mu się nudzi, i co lubi patrzeć jak się przewracam!

Boże, te studia mnie wykańczają. Ludzie są niezorganizowani, wykłady mam beznadziejnie ułożone, więcej czasu mam przerwy, niż siedzę na zajęciach (co w zasadzie nie jest złe), a tak w ogóle to nie mam weny i chcę pisać pisać i pisać ale nie chce mi się i nie wiem o czym. Ale liczę, że to się zmieni. Pozdrawiam!

(I nie nominuję nikogo bo chyba wszyscy już się bawili - jednak jeśli znajdzie się ktoś, kto by jednak chciał - proszę bardzo ;)))


12.10.13

październik w obiektywie 1.10 - 10.10

1.10 - okej, wiem, że pewnie pokazywałam tu mojego Indeksa, ale nie mogłam się powstrzymać, by nie zrobić tego raz jeszcze.

2.10 - pierwsze, od razu nudne, wykłady. Ja wiem, mogło być gorzej, ale... really!?

3.10 - Byłam na mieście po kartę miejską, zajrzałam do biblioteki na Rajskiej, założyłam konto i wypożyczyłam książkę, ot co ! :)

4.10 - poetyka, hate so much! do dzisiaj siedzę nad tą pracą, którą rzekomo mam wykonać i nie wiem, jakimi ręcami mam się za to zabrać :(

5.10 - plan zajęć. kocham poniedziałek, bo mam dopiero na 12.30!

7.10 - ale żeby się w tym planie połapać, trzeba było sobie zakolorować swoje grupy. Oj, jak Lu się lubi bawić mazakami!

8.10 - mój pierwszy obiad, samodzielny, wprawie odgrzewany, przywożony z domku, ale mniam!

9.10 - oj, śliczne te koszulki i karteczki, co nie? Znalazłam, za pomocą Izulkowej, niedaleko Bagateli wspaniały sklep papierniczy, w którym... przepadłam!

10.10 - HAPPYSAD! już z wytęsknieniem wyczekuję przyszłego miesiąca.

Tymczasem odpowiem na pytanie Solamente spod poprzedniego postu: jak moje wrażenia? Pozdrawiam panią i pana profesora, którzy sprawiają, że z kolejnymi minutami ich wykładów, po prostu coraz bardziej chce mi się spać. Chociaż tyle, że byłam przygotowana na to, że może nie wszystko będzie mi się podobać, ale... ale... te przedmioty wydają się być ciekawe! Ale jak mają takie być, skoro każdy z nich przynudza co niemiara i nie może nas zachęcić do tego, byśmy naprawdę go słuchali. 

A teraz po prostu sobie znikam, bo złapało mnie jakieś przeziębienie, które chyba chce się zadomowić na dobre, ale ja mu nie pozwolę! Trzymajcie się!






3.10.13

krakowskie zamieszanie/ dzień 19

Okej, kiedy ogarnęłam w Krakowie to i owo, mogę się odmeldować że żyję, i że mam się całkiem nieźle. Szczerze powiedziawszy, to myślałam, że będzie gorzej - wiecie, przez dziewiętnaście lat nie wyjeżdżałam nigdzie bez rodziców. Ale jest spoko. Powoli kojarzę miejsca, obok których przejeżdżam/gdzie mam wysiadać, albo po prostu odliczam sobie ilość przystanków. Na razie na gotowanie się nie zdobyłam, tylko codziennie zasilam Galerię Krakowską i którąś z knajp (a wiecie, wiecie, że w jednej z nich jest 10% zniżki dla studenciaków!? :D ) , bo i na to przyjdzie czas. Nie chcę puścić mieszkania z dymem! Poza tym, Mamusia ma przygotować żarełko, żebym sobie mogła wziąć w poniedziałek. Koleżanka stwierdziła: No, ty do domu w piątek z brudnymi ciuchami, wygłodzona, a w poniedziałek? Wyprana, najedzona, z zapasem na cały tydzień. Of kors! Się mama cieszyła, że ma studentkę, to niech teraz szykuje smakołyki :D


Tak mnie natchnęło, wraz ze zmianą miejsca zamieszkania. Jestę studętę. Okej, ale co to znaczy? Nie tylko to, że idę rano na uczelnię, zamiast do szkoły. Nie tylko to, że w wielu przypadkach wyprowadzamy się z domu i już nie jesteśmy pod kuratelą rodziców. Po prostu stajemy się bardziej dorośli, niż jesteśmy w momencie osiągnięcia osiemnastu lat, kiedy to dostajemy dowód. Teraz sami musimy myśleć co będzie, jeśli nie pójdziemy na wykłady. Musimy sobie coś ugotować czy uprać ciuchy (ja lepiej żebym pralki nie ruszała, strach ciuchy włożyć). No ale na litość: jesteśmy starzy. Mamy 19, 20 lat. I co, że niby nie damy sobie rady? Ależ skąd! Jak przyjechałam pierwszy raz obczaić drogę z mieszkania do uczelni, Tata powiedział, że jak się zgubię, to mogę sobie wziąć taksówkę. Bo wtedy z jakiegokolwiek miejsca, gdzie jestem, taksówka zawiezie mnie pod mieszkanie. Ale czy to zrobiłam? Ależ skąd! Pewnie, pobłądziłam. Wróciłam pół godziny później, niż to miałam zamierzone. Ale ogarnęłam sama. I po tych trzech dniach, które spędziłam w Krakowie, jestem pewna, że ten poniedziałkowy stres, który miałam przed wyjazdem, był zupełnie i całkowicie nie zamierzony. Tak czy siak, jesteśmy w takim wieku, kiedy trzeba wziąć się w garść, bo nikt życia za nas nie przeżyje... 

 No i day 19, czyli czy wierzę w 11:11, a jeśli tak, to czego sobie wtedy życzę. Otóż... Ja nie wierzę. Czasem, jeżeli już spojrzę na ten zegarek i zobaczę taką godzinę, to raczej z przekąsem i ironią stwierdzam, że oj, ktoś o mnie myśli. Ale nic więcej - ludzie, przecież to jedna wielka bzdura. Wierzymy w to, w co chcemy wierzyć, ale nie snujmy też tych naiwnych marzeń, bo tylko się na nich zrazimy.

No i tematycznie piosenka o kochanym i wspaniałym Krakowie - Grzegorz Turnau, Bracka. A tych, którzy chcieliby Kraków odwiedzić - ZAPRASZAM! :)))

1.10.13

hello Cracow


no to co, witaj Krakowie, witaj uczelnio!

coby rozpoczęcie w nowym mieście nie było nudne, zdążyłam się zgubić, przemarznąć, wynudzić, a jednak wciąż jestem ciekawa jutrzejszego filmoznawstwa. żeby nie smęcić nikomu o tym indeksie (okej no, jestem podekscytowana :D ) to jutro postaram się coś normalniejszego nabazgrolić ;)
(a Krakowiaków pytam się: kto ma czas w czwartek? :D )