Pod koniec zeszłego tygodnia w Warszawie były Targi Książki. W Krakowie były w październiku i oczywiście nie mogło mnie tam nie być. Skoro byłam na miejscu, skoro miałam tak blisko z mieszkania. No i poszłam. Popętelętałam się, szukając drogi, ale w końcu jak znalazłam, to oniemiałam z wrażenia. Tyle ludzi! Dopchałam się po bilecik wstępu z uśmiechem na twarzy. I później też się przepychałam, między stoiskami, w tych cienkich i dusznych korytarzykach, gdzie każdy przechodził z obręczem książek na ramieniu, czy milionem reklamówek wypchanych ciężkimi tomiskami. Duszno było, bo i ciepło ogólnie. Moje oczy dostawały oczopląsu - tyle książek, tyle ludzi, tyle autorów. Oczywiście, coś tam sobie kupiłam, Mamie prezent sprawiłam, ale ja nie o tym...
Wszędzie w mediach piszczą, że Polacy nie czytają. Ręce załamują nie raz i nie dwa, ale non stop. Tyle, że nic z tym, oprócz tego gadania, nie robią. Głównym czynnikiem, który może właśnie przyczyniać się do małego czytania jest cena książek, albo dostępność w bibliotekach. Odnośnie cen, to wybiera się człowiek do jakiejkolwiek księgarni (ja najczęściej do Empiku) i czasem przeciera oczy, ale ze zdumienia. Przykład? Niech będzie nie całe dwieście stron i cena powyżej trzydziestu złotych. Ja rozumiem, że papier, że druk, że okładka, że promocja... Że wszystkie te czynniki muszą być spełnione, jeżeli książka ma się dobrze „sprzedać”. Szkoda jednak, że nie ma w tym wszystkim umiaru - przecież to chyba nie jest takie trudne, znaleźć połowiczną cenę tak, żeby jednocześnie zebrać z niej jakiś zysk i tym samym zachęcić ludzi do kupienia jej. Odnośnie bibliotek znowu jest problem, gdyż większość z nich jest źle zaopatrzona. Są książki sprzed X lat, jednak nie ma tych sprzed roku, dwóch, które akurat są „na fali” i większość ludzi chciałaby je sobie przeczytać. Dosyć mam latania non stop do bibliotek, pytania się czy to jest, bo nawet strony internetowe i internetowe indeksy, które rzekomo pomagają w szukaniu zdobyczy, są źle zaprojektowane. Raz znalazłam sobie książkę w internetowym katalogu, w którym jak byk pisało, że książka jest dostępna. Przeszukałam więc wszystkie regały, po czym zwracam się do pani tam pracującej. A ona z tym swoim kpiącym uśmieszkiem dodaje: ależ proszę pani. To, że tak pisze w Internecie, to nie znaczy, że tak jest! To przepraszam, co one tam robią? Że niby cały dzień są takie tłumy, że powoli nie są w stanie wbijać czegoś do komputera? A spróbuj człowieku przekroczyć o dwa dni książkę, to ci armagedon zrobią.
Teraz popularne stały się czytniki e-booków. Sama takowy posiadam i jestem z niego zadowolona, choć skrycie do tej pory uważam, że książki papierowe są o niebo lepsze. Ale niech będzie, potrzeba matką wynalazku. Chociaż z tymi ebookami jest lepiej, bo książka, powiedzmy w formacie EPUB, którą z dowolnej strony internetowej pobieram na komputer i dopiero sobie zgrywam, jest tańsza. Pięć, dziesięć, piętnaście złotych ale zawsze coś. I znów - przy odrobinie chęci, da się zrobić wszystko. Prawda jest taka, że odkąd powstał internet, odkąd każdy ma swojego smartfona, muzykę i milion innych rozpraszaczy, ważniejszych od książek, czytanie przestaje już być wyznacznikiem czyjejś mądrości. Oczywiście dla tych, którzy nie czytają. Bo ci ludzie, którzy nie mogą się z książką rozstać (na przykład ja) wiedzą, że to wartość ponadczasowa. Smutno mi się jednak robi, kiedy moja siostra, szanowny wiek piętnastu lat, nie przeczytała żadnej książki, które ja w jej wieku znałam je na pamięć. Czy to „Anię z Zielonego Wzgórza” czy „Jeżycjadę” pani Musierowicz, czy nawet „Harry’ego Pottera” na którego kolejne części czekałam niecierpliwie. A tu? Nic, zero emocji. Książka? Kojarzy się z lekturami, które w pewnym stopniu przyczyniły się do tego, że dzieci czytać, zmuszane, nie chcą. Sama mało lektur czytałam, gdyż były one (i raczej są nadal) pisane w takim języku, że człowiek dorosły nie rozumie, a co dopiero taka piętnastoletnia osoba. Jeżeli chce się zarazić człowieka miłością do czytania, powinno się dobierać takie książki, które rozpalą w nim tą miłość i dopiero wtedy, stopniowo, wdrażać te książki z kanonu polskiej literatury, które każdy powinien znać. Jeżeli jednak zaczniemy na odwrót, to młodego człowieka zrazimy i próżno liczyć później na jakieś ozdrowienie.
No ale wiadomo - lepiej mówić, co się nie podoba, co jest złego zamiast sprawiać, żeby ludzie czytać zaczęli. Proponowałabym zmniejszenie cen, większą dostępność książek, zmianę kanonu lekturowego... Czy to tak wiele? Ja rozumiem, że program szkolny jest taki i owaki. Ale w czasach, kiedy taki program, tok nauki zmieniany jest x razy do roku, czy to taki wielki problem?? Na rynek wychodzi coraz więcej książek. Książek, które oferują młodym ludziom coś nadzwyczajnego. Wejście do nowego świata, świata wyobraźni... Kiedy teraz, kto posiada wyobraźnię? Wgapiając się w telewizor, przesiadując na facebooku nasza wyobraźnia zanika. Bo dostajemy to, czego chcemy dostać; niwelujemy zjeść papce, którą oferują nam wszelakie media. To jest dopiero smutne....
Tak czy siak, dochodzę do tego, że wkurza mnie takie rozdmuchiwanie sprawy. Nie czyta mniejszość, której się po prostu nie chce. Choć wiadomo, nie zmienia to faktu, że książki są stanowczo i stanowczo za drogie...
Koniec końców lecę na prywatę, bo chcę się pochwalić swoją nową zdobyczą w postaci tego telefoniku. Dwa lata temu zakupilam pierwszy dotykowiec, w którym się zakochałam.... a teraz to już z happysadową tapetką na czele przepadłam.
A Wy co sądzicie o czytaniu/jego zanikaniu? Jak myślicie, co jest przyczyną?