29.5.13

Chwila wytchnienia

Czasem przychodzi taki czas, kiedy trzeba się odprężyć i obejrzeć coś, co nie wymaga zbyt wiele myślenia.


Tym razem padło na kabaret Ani Mru-Mru i, w odczuciu, mój ulubiony skecz. Rozwodzić się nad tym nie ma co, jak ktoś nie lubi, to lubić nie zacznie, ale ja mogę oglądać ich skecze milion razy a i tak nadal śmiać się w tych momentach.

Jest 2:0 dla gospodarzy.
Tak, to prawda, tyle, że gówno prawda. 7:1 dla gości!

i tym miłym akcentem, dobranoc wszystkim :))

25.5.13

tragikomiczny tydzień


Chyba jestem pechowym człowiekiem. A właściwie nie chyba a naprawdę. Wyobraźcie sobie, że kiedyś mówiłam, że przed studiami kupię sobie nowego laptopa. Pozostawało to w sferze górnolotnych marzeń, które kiedyś tam się może spełnią. Jednak - co by nie było zbyt nudno, stało się. Siedzę sobie w zeszły piątek na komputerze i w pewnej chwili bum - wyłączył sie. Następnego dnia włączam, a tu zielony ekran a komputer ni kaput. No to odwiozłam do naprawy. I co? Padła płyta główna notebooka. A naprawa jest wprost nieopłacalna.  Już nawet nie chodzi o to, że ta cholera sie zepsuła, bo ja to czułam w kościach, kiedy nic sie nie chciało załadować, przy włączeniu skejpa komputer się blokował, a dźwiękiem przypominał jakąś koparę. Ale tego, że przepadły wszystkie moje zdjęcia i wszystko wszystko wszystko co na tym komputerze było, chyba nie przeżyję. Módlmy się, żeby informatyk odzyskał przynajmniej zdjęcia... A ja, myśląc przez cały tydzień skąd uciułać kasę, mam nowe, białe cudeńko. Tylko co mi z tego, skoro straciłam zdjęcia, rozdziały wszystkich opowiadań i naprawdę wszystko, co na dysku miałam? Ta strata jest chyba... niewypowiedziana. Najbardziej mi żal Recepty - wersji nowej, którą publikowałam i tej, którą napisałam kiedyś - nieprzezorna Lu nigdzie tego nie zapisała, więc jest teraz w czarnej dupie. Co lepsze - stało się to przed ustnymi, kiedy wszystkie plany ramowe, karty cytatów miałam zapisane... no właśnie. Poziom mojego wkurwienia jest nie do opisania, naprawdę. Nawet zdjęcia ze studniówki nie miałam zgranych nigdzie. Po prostu, po prostu... No. Dlatego też nie odpisywałam na komentarze spod poprzedniej notki, bo najczyściej w świecie nie miałam jak, a od wczoraj bawię się nowym cackiem, więc no, odpowiem w najbliższym czasie :) I coby się pochwalić - matura ustna z angielskiego 85%, a polski - 55% :)

17.5.13

30 day challenge/day 7

Osiadłam ja na laurach, zupełnie bez powodu, czas więc ogarnąć szanowne dupsko i wziąć się do działania! 

Day 7, A "What's in my bag" post


W mojej torbie, to w większości przypadków bałagan jest, jak widać na wyżej załączonym obrazku. Szara torba pierwotnie należała do mojej siostry, ale że ona w niej nie chodzi, a ja nie mogę nigdzie znaleźć mego ideału, to sobiem zapożyczyłam. 
No to tak, zacznę może od kalendarzyka (o którym mówiłam w tym poście, i jestem dumna, że z niego korzystam). Od kiedy zaczęłam w nim wpisywać daty moich matur, a przy okazji wtykać między kartki kolejne karteluszki, stał się nieodłącznym elementem torby (jeśli oczywiście nie jest mniejsza). Później portfel, kupiony tutaj, mam go już od października jakoś i jestem na maksa zadowolona. Co prawda, jest trochę wielgachny i do niektórych torebek się po prostu nie mieści, no ale powiedzcie: taki śliczny, że żal odmówić mu. Następnie: dwa etui na telefon; wpierw kupione czarne, jednak kiedy podejrzanie "zaginęło", zakupiłam czerwone. I wtedy po kilku miesiącach czarne się znalazło! Cóż za zbieg okoliczności. Mamy tu jeszcze dwa niebieskie długopisy, rurkę z KFC, i błyszczyk do ust. I karteluszki, które miałam wyrzucić, a które jednak są. 
No i to by było tyle, odnośnie mojej torby. Pomijając fakt, że miałam zrobione zdjęcie innej torebki, tyle, że oczywiście ma karta zaginęła w niewyjaśnionych okolicznościach, like always. 

Ogólnie rzecz biorąc, to jakoś mi zleciał ten tydzień między palcami; starałam się uczyć pracy, opalać nogi (ale przecież słońce nie chce ze mną współgrać), a skończyło się na tym, że nogi białe nadal, a praca... Chyba zapamiętana. Chciałabym to mieć za sobą, bo polskiego boję się niemiłosiernie (na przykład tego, że zamilknę i nie będę mogła wydusić ani słowa). Pocieszam się tym, że ewentualnie zacznę jakoś kokietować i improwizować i może się uda. Poza tym, coraz częściej rozważam pójście na solarium, tyle, że w okolicy mojej są same, w których trzeba się położyć. A ja ze swoim lękiem klaustrofobicznym... nie. Muszę znaleźć jakieś takie, co mogę się położyć. Bo ja naprawdę nie chcę być bielutkim wampirem!

Tym miłym akcentem kończąc, jestem wkurzona, że wszystkie amerykańskie seriale się kończą i na kolejne trzeba czekać do października.. Ugh! (Ktoś ogląda może Chirurgów? Albo Pamiętniki Wampirów?)
Z OSTATNIEJ CHWILI: jakby na złość komputer odmówił współpracy i jak sie wylaczyl tak włączyć sie nie chce. Jutro idzie do naprawy, a ja chociaż dzieki temu przyloże sie do ustnych. We wtorek i srode prosze o trzymanie kciukow. A na komentarze odpowiem kiedy swoje cudo odzyskam.

10.5.13

Wiadomości z frontu


No i w końcu minął tydzień zgrozy, zwany powszechnie tygodniem iście maturalnym. Po odbyciu pięciu egzaminów (trzech podstawowych, dwóch rozszerzonych) mój umysł jest w stanie wypranym i wręcz katastrofalnym i prosi się po prostu o tydzień odpoczynku. TAK, TAK! Zanim nastąpią ustne, mam tydzień świętego spokoju, który taki święty jednak chyba nie będzie, bo w końcu pasowałoby ogarnąć pracę na pamięć. W tym tygodniu tłumaczyłam się, że piszę egzaminy, więc nie mam podzielności uwagi, przynajmniej nie na takim poziomie. A teraz trzeba poważnie ogarnąć dupę i... Liczyć, że będzie dobrze (a w tym jestem najlepsza!).

No cóż, tydzień zaczął się ciekawie - i o ile jeszcze w poniedziałek grałam dzielniachę, co to się w ogóle niczego nie boi, tak we wtorek rano myślałam, że po prostu strach mnie sparaliżuje. Wszystko rozeszło się po kościach, kiedy weszliśmy na salę, kiedy dostaliśmy swoje numerki, rozsiedliśmy się w ławkach i czekaliśmy na to, co nadejdzie. Wszyscy pewnie mnie uważają za wariatkę, ale tak, wybrałam Przedwiośnie i byłam niesamowicie zadowolona, tak samo z wypracowania, jak i czytania ze zrozumieniem.

Środa. MATMA. Really?  Choć w sumie nie bałam się nic a nic, podeszłam na luzie - wiedziałam, że stresem nic nie zdziałam, a ja naprawdę chciałam i chcę nadal parszywe 30%, więcej do szczęścia jest mi po prostu niepotrzebne. Mniejsza, uliczłam w odpowiedziach nawet trochę powyżej 15 pkt, a jak się okaże w czerwcu - we will see. 

Czwartek. To była  masakra - od siódmej rano do siedemnastej trzydzieści. Porażka. Od 9 do 11 podstawa angielski (Lu wyszła już po godzinie), która według mnie była banalnie prosta. Od 11 do 13 mieliśmy przerwę, i Ci którzy pisali rozszerzenie, musieli stawić się właśnie na 13. Że nie opłacało mi się wracać do domu, zjadłam obiad w knajpie. Od 14 do 16 I część (ja wyszłam znów, po godzinie) i od 16.30 do 17.40 II część (wyszłam po czterdziestu minutach). Rozszerzenie lekko zawaliłam, mam nadzieję, że wypracowaniem nadgoniłam. To po prostu ponad moje siły - wróciłam po prostu padnięta, tak, że ledwo na oczy widziałam. Jedynie, to jestem dumna, bo cały dzień wytrzymałam w butach na obcasie.

No i piąteczek, piątunio. O 14 rozszerzony polski. I tematy wprost z bajki - no serio, Umberto Eco i tekst o bibliotece? Niebo po prostu, niebo. Napisałam 4 strony, myślałam, że się nie wyrobię, ale wyszłam po 16. Teraz mam tydzień wolnego i 21, 22 ustne. FAJRANT.

A dzisiaj mam dobry humor, bo wszyscy mi mówili, że ślicznie dziś wyglądam - +1000000% dla pewności siebie. A ja przecież miałam tylko spódnicę z wysokim stanem! I buty na obcasie! No ale dobra, lubię sobie tak polepszać samopoczucie, od razu dzień zrobił się miły.

Tak bardzo mi się nie chce, że aż głowa mała. Jutrzejszy dzień spędzam w łóżku i niech kogoś ręka boska broni przed budzeniem mnie!

Apropo. Chciałam się spytać, kogoś ogarniętego, do kiedy składa się papiery na uczelnie?

6.5.13

HURA HURA - DZISIAJ MATURA...




„Nie matura, a chęć szczera
Zrobi z Ciebie oficera
Warto byś o tym pamiętał
Gdybyś w razie nie zdał”

Długopisy czarne: są. Galowy strój: jest. Pozytywne nastawienie: chwilowo gdzieś się zgubiło. No to pozostaje mi tylko prosić Was, drodzy blogerzy, cobyście za mnie do końca tygodnia trzymali kciuczki, szczególnie we środę, bo to moje matematyczne być, albo nie być. A pozostałym maturzystom - koledzy i koleżanki - życzę wytrwałości, uśmiechu na twarzy i zdrowego podejścia do sprawy. Rozgromimy system! ;))