27.6.14

'I beg to dream and differ from the hollow lies...'

Nadeszły wakacje. Powinnam być zdziwiona, a nie jestem. Raczej rozpiera mnie energia. Co też znowu jest dziwne, gdyż iż skończyłam drugi semestr mych zacnych studiów, które każdego dnia rozbrajały mnie na łopatki coraz bardziej. Zwariowani doktorzy, czy profesorowie, którym się, za przeproszeniem, coś pod kopułą źle poukładało (niemal potwierdzone info!) sprawili, że mogę powiedzieć, iż już chyba nic mnie nie zdziwi. Mam nadzieję! Okazało się jednocześnie, że spełnianie marzeń, tych większych, czy mniejszych, wcale nie jest takie trudne. Z mniejszych, to udało mi się pokonać filozofię. Trzy zero. Trzy plus - zero. Bo toć to dzisiaj, choć poszłam po wpis, to profesorka wyraziła chęć dopytania mnie. Jakbym niby była przygotowana. Zasmuciła się więc nad (jej zdaniem) marną trójczyną, która (dla mnie) jest rewelacyjna i dodała mi plusika. Szaleństwo. Aż chyba powiem, że ją lubię (nie, nie lubię). 

Tym większym marzeniem są przyszłe praktyki w pewnej krakowskiej gazecie, pomijając szkopuł, że teoretycznie powinnam je odbyć po IV, a nie po drugim semestrze. Ale kto by się tym przejmował. Całe wakacje przede mną, więc je spożytkuję należycie. Jestem, jak na razie, zakochana w redakcji, choć byłam dopiero raz. Czeka mnie jeszcze wypełnianie papierów ( o ile znajdę panią od praktyk na uczelni -,- ), i jak się uda, to będę w siódmym niebie. Ósmym nawet! Także, jak widać, jakoś leci. Tymczasem plany na najbliższe dni, to wreszcie umówić się na zdjęcie hybryd, do fryzjera (bo moje włosy proszą o litość), i w końcu przeczytać to, co mam do przeczytania. Sądzę również, że moje opowiadanie by się nie pogniewało, gdybym do niego wróciła. Śmieszne. Sesja rzeczywiście pożera człowieka. No dobra, nie tylko. Ostatnio zaczęłam oglądać nowy serial, The big bang theory, i to jest chorobliwe wręcz, bo zamiast pisać/czytać/robić cokolwiek, siedzę i oglądam. Nożesz. A tak się cieszyłam, że tyle sezonów. Co ja do końca wakacji będę oglądała? 

tumblr
A swoją drogą, dobra maksyma. Trzeba działać... i się nie poddawać :) A w sobotę przyszłą happysad w Pajęcznie.. Musi mi się udać tam być! Tata dziś stwierdził, że i tak będą w Krakowie. Toć odpowiedziałam, że w październiku dopiero. Ech, czuję się taka niezrozumiana...

19.6.14

'forever young, I wanna be forever young...'

My, ludzie, jesteśmy dziwni. Albo ja przynajmniej. W październiku marzyłam o tym, żeby w końcu przeprowadzić się na te pięć dni w tygodniu do Krakowa i mieć święty spokój od wszystkich, którzy mnie w domu denerwowali. Jednak im dłużej czasu spędzałam w Krakowie, tym więcej doceniałam czas spędzony w domu, kiedy zjeżdżałam na weekend (a zjeżdżałam na każdy, bo toć to blisko mam). Okej, denerwowali mnie. Nie raz i nie dwa. Nawet nie trzy. Doszłam jednak do wniosku, że tak bardzo jak oni denerwowali mnie, z pewnością ja denerwowałam ich. Więc w sumie siły się równoważą. A teraz to myślę, jak my trzy miesiące razem przeżyjemy. Bo sesję mam niemal skończoną, niemal, bo przede mną ostatnie starcie, więc zjechałam do domu. W ogóle w nieprzyjaznej atmosferze, bo musiałam się wynieść tak jakby szybciej z mieszkania. I wczoraj zwiozłam połowę ekwipunku. Ale serio, to jestem pod niesamowitym wrażeniem tego, ile rzeczy przez te osiem miesięcy tam zmagazynowałam. Tatko przywiózł jedną wielgachną walizkę, ja miałam drugą + milion pudełek i reklamówek, i wciąż było mi mało miejsca. Oprócz ciuchów, które zajęły najwięcej miejsca, notatek, kartek i zeszytów (których jeszcze nie ogarnęłam) był pierdylion rzeczy, które zwoziłam, chowałam do szuflad i nigdy nie używałam. We wtorek jadę po wpis, więc z mamą zbierzemy ostatnie rzeczy: kołdry, koce, firanki, rzeczy z kuchni, łazienki... Oddam klucze i wsjo. Pierwszy rok za mną :')




Od kilku dni siedzę w Internetach i szukam na różnych portalach pokojów w Krakowie. Obawiam się jednak, że moje wymagania są leciutko z kosmosu, gdyż ponieważ na piedestale stawiam fakt, że chcę posiadać pokój jednoosobowy. To jest przeszkoda numer jeden. Numerem dwa jest to, że najlepiej byłoby, gdyby ten pokój był jeszcze niedaleko uczelni. Ale takich marzeń nie mam. A trzecim i najsmutniejszym w zasadzie faktem jest to, iż jeżeli coś jest fajne, to jest drogie. A jak jest tanie, to warunki jak za komuny. Ale ja naprawdę nie mam wygórowanych oczekiwań! Tylko, że jak patrzę na te zdjęcia zamieszczone w internetach, to tam, gdzie jest nadzwyczaj tanio, to jest w najdupniejszej dzielnicy Krakowa, skąd najdalej mam na UP, ale okej to przeżyję. Tylko jak widać malutką kuchnię, pokoik, że ledwo człowiek łóżko rozłoży i o biurku można pomarzyć, a w łazience w zasadzie większość kafelków wygląda, jakby miała odpaść.... Serio? Znowu, do tych pokoi lepszych, gdzie np w mieszkaniu są dwie osoby (wliczając już mnie), to jest kolejka w cholerę. Byłam nawet jeden oglądać. Po prostu cud miód. Umówiłam się z dziewczyną jeszcze raz na następny dzień, coby skonsultować z jednym z rodziców, w końcu oni łożą kasę. Taka uradowana byłam. To dostałam wiadomość, że przepraszam, ale ktoś był szybszy. Jest jeszcze szansa, że może mi się udać jeżeli ten ktoś w poniedziałek zrezygnuje.... Tyle farta jednak chyba nie mam. Niestety. Chciałam być hop do przodu, zanim pojawią się wyniki matur i ludziska zaczną szukać pokoi, ale chyba jednak będę musiała się wstrzymać.

Gdy wynosiłam te walizy, i szłam do samochodu, smutno mi się robiło. Że to już w zasadzie ostatni raz. A jak znosiłam pudła i krzesło jednocześnie, to wyobraźcie sobie, że przy drzwiach z klatki kilka pań stało. I widząc mnie nieporęczną, co myślałam że zaraz mi coś pierdolnie z rąk, a tam jakieś miałam buteleczki szklane, więc się bałam, to nawet mi z drzwiami nie pomogły. Tylko musiałam wszystko odkładać, nogą pomagać... ŻAL. To się nazywa ludzka, sąsiedzka, pomoc. Mam nadzieję, że też trafię w fajne miejsce!


10.6.14

“I’m on a roller coaster that only goes up, my friend.”

Chodzę do kina. Rzadko. A może często? Wczoraj byłam na filmie, który mocno mną... zatrząsł, o tak, to odpowiednie słówko. Jeżeli ktoś nie chce 'słuchać' wyżaleń, może sobie odpuścić ;-)

Już teraz, bez chwili zastanowienia mogę każdej fance płaczliwych i łzawych filmów polecić Gwiazd Naszych Wina, o którym to filmie mowa i... Który wywarł na mnie ogromne wrażenie. 

Książkę, na podstawie której powstał ten film, pożyczyłam od koleżanki, która wychwalała ją pod niebiosy. Jedynym "szkopułem" mogłoby być to, że ta książka była w języku angielskim, ale czego człowiek nie zrobi, jak mu się podoba! Przeczytałam więc w ciągu... dwóch dni, nie całych. Dzień i noc czytałam, raz po raz sprawdzając słówka, które niekoniecznie znałam. Ale skończyłam. Zapłakana, załzawiona, z duszą na dwie części podzieloną, czymś co na pewno strzałą amora nie było, a strzałą... śmierci.

Bo to o śmierci jest. O chorobie, śmierci, zaufaniu do drugiej osoby. Do niechęci ranienia innych. Poszłam więc na film (to co, że egzamin za pasem i to raczej jemu powinnam myśli poświęcać), uprzedzona, żebym nie zapomniała chusteczek, bo słabo będzie. 

I było. Nigdy się tak na filmie nie upłakałam. Choć wiedziałam przecież, jak się skończy, wiedziałam co nastąpi po czym... Jednak kolejne sceny sprawiały, że mój płacz przeradzał się we łkanie. Po prostu łkanie, które zapierało oddech w piersiach, które nie pozwalało oddychać, które sprawiało, że z oczu łzy ciurkiem się lały, zupełnie niepohamowane. Próbowałam się uspokajać. Kiedy mi się udało.. Nie trwało to długo. Było nas na sali może z dziesięć osób. Wszystkie równie zapłakane. Dało się słyszeć szelest wyciąganych chusteczek. Smarkanie. Wycieranie łez.

Płakałam przez niesprawiedliwość życia. Za to, że jedni mają to szczęście być zdrowymi, inni nie. Jednak żyją dalej. Mimo wszystko. Hah. Włączyłam sobie teraz soundtrack. I spiszę, płacząc. (Albo płaczę, pisząc?) To ponad moje siły, najwidoczniej. Nie chcę zdradzać końca książki, jednak powiem Wam, że nawet osoba, której się płakać nie zdarza, zapłacze. Nad losem tych, których życie jest niesprawiedliwe. Rak, parszywa sprawa. I wiecie co?? Pójdę po raz kolejny do kina. To jest moje odprężenie. Przed jutrzejszym ustnym egzaminem? Nie mam głowy do nauki. Siedzę i każda część mojego ciała i umysłu przypomina mi o bohaterach, którzy nie zasłużyli na swój parszywy los. Dead is sucks. 

Chyba Wam zrobiłam antyreklamę, po co to w ogóle pisałam? Musiałam się wygadać. Wypisać. I stwierdzić że w dupie mam takie popierdolone życie, kiedy inni są niżej od innych. Doceniam swoje życie. Swoje zdrowie... I płaczę nadal. Polecam! (A teraz lecę, bo filozofię jutrzejszą, słabo widzę...)