23.11.13

"sam sobie chcę zniszczyć swoje życie...!"

Nie rozumiem tego pędzącego czasu. Dopiero był piątek, dopiero co do domu przyjechałam, a tu proszę, już niedziela. Zwariuję. Jeszcze ta naprawdę beznadziejna pogoda (okej, starałam się, naprawdę, starałam się zaakceptować jesień, ale tak się po prostu nie da!), to już w ogóle się odechciewa. Dzisiaj na przykład, miałam wstać o 9 i zrobić milion rzeczy, a leniwie się po dziesiątej wygrzebałam. Żal tyłeczek ściska. I jeszcze musiałam improwizować, pisać durne sprawozdania, i na pocieszenie  - za tydzień pierwszy egzamin! (Cieszę się, bo chociaż zajęcia się skończą).

Rok temu chwaliłam się Wam zakupem super czerwonego kalendarzyka (o, tutaj). W tym tygodniu ogarnęłam, że ej, w zeszłym roku to już w październiku go miałam, a teraz co, łaskawie koniec listopada i ja nic? Chociaż przechodzę koło Empiku codziennie, tylko że mi się nie chce z lenistwa czystego? Przecież to żadne wytłumaczenie! Dlatego też, proszę państwa, pragnę przedstawić Wam moją nową, kochaniutką zdobycz. 


Te sówki, jak tylko ujrzałam, to wiedziałam, że muszą być moje. Wmawiając sobie, że to inwestycja na cały rok, że w porównaniu z innymi kalendarzami, które swoją ceną dobiegały do pięćdziesiątki, to jeszcze nie jest tak źle nawet, jak na moją studencianą kieszeń... I z uśmiechem na twarzy i nadgorliwością pobiegłam do kasy. Oczywiście, znając mnie nie obeszło się bez przygód (brałam jeszcze książkę, do której był ebook dołączony, płaciłam kartą, pani nie wbiła ebooka, musiała cofać czy coś tam), ale no. Przecież byłoby nudno! Mam nadzieję, że biała okładka nie będzie się brudzić.

O tym, że byłam na koncercie, już się chwaliłam. To powiem tylko, że ubawiłam się jak zwykle, udarłam, gardło bolało dwa dni, uskakałam, nie wzięłam dowodu, toć to zgubić nie chciałam, pani mi nie sprzedała piwa (miło, dwudziestka za dwa miesiące a traktują jak siedemnastolatkę), ale Kubuś (<33333) sprawił, że wszystkie niedogodności ot spełzły gdzieś po niewidzialnej nici. Tu znów muszę się przyznać, że do tej pory nie znałam happysadowskiej Undone (TAK SIĘ BAWIŁ KRAKÓW!!!), i dopiero po koncercie do mnie przemówiła, i się w niej zakochałam. Ale po co ja to mówię, przecież z pewnością nie chcecie słuchać wiecznych wywodów na jeden i ten sam temat. 

Otóż dzisiejszy dzień, zamiast spędzić w wyrku, spędziłam nad szanownym laptopem, starając się wykrzesać z siebie odrobinę weny i napisać jakieś sprawozdania na elementy historii sztuki, bym w ogóle mogła myśleć o egzaminie (to jest chore: starać się o egzamin, do którego nie chce się podejść ze strachu). Skończylo się na napisaniu dwóch, trzecie zostawiłam na jutro, choć mogłabym jutro odpoczywać i wsjo! Ale przecież moim drugim hobby jest utrudnianie sobie życia! :)

Już na sam koniec swoich wypocin, bo przecież jak już miałam iść pisać, opowiadanie, którego nie ruszyłam ho ho a jak ruszam, to dopiszę/skasuję zdanie i tyle, to się okazało, że ktoś dodał napisy do nowego odcinka Chirurgów. I że ja niby mam iść spać, nie oglądając ich chociaż czekam od piątku? No skądże! Także wiecie, w rytm happysadowego Undone: w takie wieczory jak ten, mógłbym pisać listy, mógłbym pisać wiersze, mógłbym być na mieście... Do napisania!

17.11.13

jesienio, idź sobie a fuj!


Jestem zawiedziona sama sobą. A właściwie, zawiodłam się dzisiaj. Dumam sobie nad sprawozdaniem, dzielnie latając łapskami po klawiaturze i jakoś (nie)składnie stawiając kolejne zdania pomyślałam sobie, że ciekawe, kiedy ostatnio na Zrozum pisałam. Przemknęło mi przez myśl, że z pewnością z tydzień temu. Pewna swoich przekonań wchodzę więc, patrzam na datę i nie dowierzam. Bo minęły dwa tygodnie...  Wiedz, że coś się dzieje!

Oprócz tego, że nienawidzę jesieni, to nie mam nic na swoje wytłumaczenie (no chyba, że pogodzicie się z tym, że jestem leniem patentowanym, który spędza przed komputerem godziny, a i tak nie ruszy notki). Jak nie masz na kogo zrzucić, zrzuć na jesień. I tak się nie obroni, żałosna jedna. No ale ja wiem, już gdzieś u kogoś mądrego czytałam, że nie trzeba zwalać wszystkiego na jesień; wszystko zależy od nas, od naszego stanu ducha, blebleblebleble. No to sorry, ze mną jest chyba coś nie tak, bo już sam fakt, że o piętnastej się robi ciemno, że jest zimno, ciemno, pada deszcz (najczęściej z pięć razy w tygodniu) i ogólnie jest szaro-buro, mnie tak przygnębia, że jeżeli okazuje się, że muszę wykrzesać z siebie jakieś magicznie znalezione siły, to jest niezmiernie trudno. Ja się nawet czasem, mimo wyspania (buahahahahahahaha) nie mogę z łóżka rano podnieść, bo mi się najzwyczajniej w świecie nie chce, kiedy widzę że znów pada. No bo ile można?! (Okej, to zabrzmiało tak, jakby naprawdę zawsze mi się chciało iść na wykłady, nawet na te mega nudne - otóż, nie.) 


No ale co zrobisz, nic nie zrobisz. Coraz chętniej odliczam więc dni do Bożego Narodzenia, nie mogąc doczekać się chyba nie tylko świąt, ale i dwutygodniowego wolnego, co jest piękną perspektywą. Studia, jak to studia, dzieje się dużo, mam wrażenie, że aż za dużo, latam od ksero do ksero, albo jem ile wlezie, choć efektów nadal nie widać. Za dwa tygodnie czeka mnie pierwszy egzamin z elementów historii sztuki , czego zupełnie sobie nie wyobrażam, bo ponoć trzeba mieć 60%, by zaliczyć, a najpierw - to już w ogóle odlot - trzeba odwiedzić muzeum, napisać sprawozdanie, Wawel, napisać sprawozdanie i jeszcze jakieś dwa durne artykuły streścić. To jest kpina w żywe oczy, naprawdę! (mogę się pochwalić?? mogę mogę mogę? dostałam piąteczkę z wykrzyknikiem z pracowni komputerowej! jako jedna z niewielu na grupę!) :D :D 

A dzisiaj, powodem, dla którego jeszcze nie śpię, jest happysad oczywiście. Ci, co mnie obczaili na facebooku z pewnością wiedzą, że byłam na koncercie i nie byłabym sobą, gdybym się tym tu nie podzieliła. Oczywiście bawiłam się fantastycznie (no bo jak inaczej? :) i już odliczam dni do kolejnego. Kubuś, z pewnością chcąc się nam, krakowianom, podlizać, powiedział, że jego żona rzadko jeździ na koncerty, ale tu przyjechała, zadedykował jej taką wodą być, popłakał się, stwierdził, że jesteśmy zajebiści, zapowiedział nową płytę, zagrał moją długą drogę w dół, czy nieprzygodę (którą nomen omen pierwszy raz na koncercie usłyszałam, podobnie jak 30raz), oraz ogólnie był tak przekochany, że nie raz i nie dwa miałam ochotę przebić się przez ten tłum i go sobie ot przytulić. Najlepszy mój tatuś, jak pyta się w samochodzie, jak było a ja tylko warczę, bo przecież gardełko scharatane :)

Tym miłym akcentem stwierdzam, iż wybiło kilka minut po drugiej i byłoby niezmiernie miło, gdybym w końcu szła spać, wszak tyle jest jutro do ogarnięcia, że znów - moim szelmowskim zwyczajem - schowałabym się w wygodnym łóżeczku i nie wychodziła z niego do samych świąt. 


3.11.13

Day 19&20




Z racji, że nijako nie mogę ogarnąć braku weny na pisanie, a denerwuje mnie tamta notka poprzednia, zdecydowałam się na kontynuowanie tego tagu bo tak bliziutko do końca! Na dzisiaj niech będą dwa dni, w następnej może zaszaleję i dam więcej.

Day 19 Kurczę, nie wiem jak to ze mną jest. Z jednej strony gdy wyskakuje taka godzina a ja akurat bezczelnie lampię się w zegarek (zazwyczaj na wykładach), to sobie myślę, ej, ktoś musi o mnie myśleć. Nie wydaje mi się jednak, żebym robiła z tego strasznie poważną sprawę życia i śmierci. Ot zwyczajny zabobon. Godzina to godzina, ludziska drogie! :)

Day 20 Dużo tego jest. To, że czytanie, pisanie, happysad, są moim uzależnieniem, z pewnością wiecie. Nie wiem jednak czy wiecie, że kochuję się w języku angielskim, za którym tęsknię, choć w liceum rozpaczałam i wyczekiwałam końca. Naukę zaczynam dopiero od drugiego semestru. Zamierzam jednak w niedalekiej przyszłości zacząć starać się o certyfikat FCE, który potwierdzi moją znajomość języka na takim i takim poziomie. Zawsze coś. Będę mogła udzielać korepetycji, a i o pracę może będzie łatwiej. Po prostu to kocham i nie chcę zmarnować dziesięciu lat nauki, łopatologicznej, bo łopatologicznej, ale jednak. (Wiecie, na pytanie "dlaczego tak a nie inaczej?" nie odpowiem, bo ja to po prostu to  wiem, ale nie wiem, dlaczego, bo nie umiem żadnych regułek. Genialna jestem, nie?)

Kurde, powiedzcie, że nie tylko mi ten długi weekend minął gdzieś między palcami! Tyle planów miałam, tyle zamiarów, od środy w domu jestem i nic nie przeczytałam z tego, co przeczytać miałam! Coś czuję w kościach, że jutro pracowity dzień będzie...