27.1.13

Górski powiew świeżości



Znowu mam wrażenie, że czas mija gdzieś obok mnie, a ja jestem zaledwie świadkiem tego wszystkiego, co dzieje się gdzieś wokół. Ponadto koniec ferii nie napawa mnie optymizmem, a wręcz przeciwnie. Gdybym mogła jakoś przespać ten okres, i obudzić się gdzieś pod koniec maja - byłoby pięknie. Za pięknie, jak się okazuje, bo wychodzi na to, że powinnam w końcu ruszyć szanowne cztery litery. Ale co tam, dam radę, jakoś, ale dam. Ale teraz o czymś milszym.


Wróciłam wczoraj z gór, chociaż sercem i umysłem nadal tam jestem. Wspaniała, góralska atmosfera, śnieg, zima - wszystko tak, jak być powinno. Jedno pytanie - dlaczego tak krótko? Mogłabym tam być wieki, nawet jeśli z jeżdżeniem nie jestem koniecznie za pan brat. Przez większość dni słońce świeciło ładnie, ukazując nam piękne widoki - szczyty gór zatopione w chmurach, śnieg pokrywający wszystko, co spotka na swojej drodze. Czasem do szczęścia potrzeba niewiele, a nie zdajemy sobie o tym sprawy. Ci ludziska stoją w kolejce do wyciągu, dlatego ja tam w tamtym dniu byłam tylko objazdowo ;)


Zapamiętajcie - niezależnie od tego, jaką Wasza mama robi szarlotkę, lub jaką herbatę robicie sobie sami - wszystko to w karczmie na stoku smakuje o niebo lepiej. A ja jestem tego żywym przykładem. Zamiast czerpać przyjemność  z jazdy (choć trzeba przyznać, że w tym roku mi się fajnie jeździło) to większość czasu przesiadywałam w karczmach i zajadłam namiętnie szarlotkę i popijałam herbatę za herbatą. Wszyscy się później ze mnie śmiali, że ja smakosz normalnie i krytyk. Ale muszę przyznać, że wszystkie karczmy, w których jadłam przeszły test białej łyżeczki. Drugie zdjęcie robione z wnętrza, pewnie w przerwie w jedzeniu. Aż mi się tęskno robi, gdy sobie myślę, że kolejny taki wypad - jeśli się uda - dopiero za rok.  Może do tej pory przekonam rodziców, że jednak te spodnie narciarskie, co dostałam przed dziesięcioma laty są niefajne i nie chcę w nich jeździć, bo obecnie opornie to wyjaśnienie działa. 

Pomijając to wszystko, to mi się najzupełniej w świecie nie chce. Na samą myśl o jutrze, jakoś mi się niedobrze robi, że znów tych wszystkich ludzióf zobaczę. Okazało się bowiem, że nawet nie jesteśmy w stanie przez dwa tygodnie dojść do porozumienia z kupnem podwiązek, więc... Ale ja mam swoją, jakby co. Wiedziałam, że nie wyjdzie to kupowanie jednakowych, przezorny zawsze ubezpieczony. W moim kalendarzu na ten tydzień znajdują się rzeczy mało ważne, a myśli wciąż skupiają się na sobocie. Prawdopodobnie za bardzo się ekscytuję i wszystko minie jak z bicza strzelił, ale taka jestem. 

Z co lepszych informacji, za półtora tygodnia mam egzamin na prawko. Wczoraj znalazłam test, według nowej podstawy i jakoś sobie pomyślałam, że spróbuję. Zadowolona robiłam wszystko zgodnie z instrukcjami. Pozytywny wynik jest od 68 punktów na 74. A ja miałam równiusieńkie pięćdziesiąt jeden. Słodko, co nie? I jeszcze przed chwilą, zupełnie omyłkowo oczywiście, natknęłam się na TEN obrazek. Jak tak dalej pójdzie, to nikt nie będzie mógł zdać nie tylko praktycznego, co już jest w ogóle jakąś przesadą, a jeszcze teoretycznego. Tylko pogratulować pozostaje. I modlić się za mnie, żebym w końcu zdała, no bo ile można?

 Ostatnio zostałam zaproszona do kilku kolejnych zabaw. Niebawem ukaże się notka, w której umieszczę odpowiedzi, bo na razie nie mogę się za to zabrać ;)


21.1.13

30 day challenge / day 1



W ciągu tego tygodnia kilkukrotnie wchodziłam w edytor pisania postów, starając się wykrzesać z siebie choć odrobinę weny na napisanie posta. Jutro wyjeżdżam, jeżeli szczęście da (i jeżeli w końcu wyciągnę walizkę, bo jakoś tak jak zwykle do końca ten moment odciągam), więc nie pasuje tak zostawić starej notki, prawda? Ale, że u Marty natknęłam się na pewną zabawę, i ja wezmę w niej udział :)


30 day challenge / day 1 - introduce yourself

Nie wiem, czy ktoś z Was to wie, ale nienawidzę o sobie mówić. Pamiętając pierwsze dnie w liceum, na samą myśl robi mi się słabo. Siadaliśmy w kółeczku i przedstawialiśmy się, mówiąc swoje hobby. Oczywiście prowadzenie bloga zataiłam, no bo co by sobie o mnie pomyśleli? W ogóle mam czasem wrażenie, że dla niektórych osób pisanie bloga jest jakąś skazą, czy czymś wręcz niedopuszczalnym, z czego należy się pośmiać. A może to ja jestem nieprzystosowana do ich pijackiego świata? Kto wie!

No to tak. Przedstawię się. Prywatnie jestem Aleksandra (no, powiedzmy Ola, nigdy nie Olka) i w tym tygodniu ukończyłam 19 lat. Z wyglądu jestem dosyć niepozorna (przyznają Ci, którzy widzieli moją facjatkę), mam średniej długości brązowe włosy, z jasnymi pasmami z przodu, wieelki nochal, zupełnie nie wiem po kim, i pieg pod prawym okiem. Ah, no i jestem chuderlakiem, który nie tyje, pomimo najszczerszych chęci. Wiem, to dziwne - inni starają się schudnąć, stracić kilogramy, a ja chcę na odwrót. Wierzcie albo i nie, ale z mojego doświadczenia wynika, że lepiej jest schudnąć, niż przytyć, szczerze...

Oj charakterek to ja mam, i to jaki! Wybuchowy prawdopodobnie powiedziałaby rodzinka, z którą przychodzi mi dzielić dach. Okej, niewyparzony język też jest jedną z moich szczególnych cech, bo po prostu nie lubię siedzieć cicho, jeżeli ktoś gada nieprawe głupoty. Tak, boli mnie głupota innych, niestety nie postradałam rozumów i nie umiem się tej głupoty pozbyć, lub chociaż przestać jej zauważać. Podobno też jestem nadzwyczaj spokojna (co powinno się kłócić z tą wybuchową - jednak tak, potrafię mieć je obie), co w sumie może się zgadzać, bo zamiast chodzić na jakieś durne imprezy, wolę siedzieć w domu, z książką. To mi przypomina, że w tym momencie powinnam czytać "Inny Świat" Herlinga, ale cii... No tak, jak mogłam to pominąć! Kocham kocham kocham kocham happysad. I to się w najbliższej przyszłości nie zmieni, prawdopodobnie, bo niczego takiego nie planuję. Gdy nikt nie słyszy, wyję do różnych piosenek i wydaje mi się, że śpiewając do pilota, śpiewam do mikrofonu. No i jeszcze pisać lubię, ale to chyba też niektórzy wiedzą, cały czas coś piszę, jakieś opowiadania, czy coś. Aktualnie jedno publikuję, a drugie się pisze, tylko pytanie - czy w końcu się napisze. A, no i monotoniczna jestem. Jak mam pić herbatę, to tylko z dwóch wielkich szklanek, które są moją własnością. Muszę też mieć swoje miejsce przy kuchennym stole, bo uwierzcie, ale gdy usiądę na czyimś, wszystko mi nie smakuje, cokolwiek bym nie jadła. Z tego wychodzi, że jestem nudna - ale co zrobić?

Poza tym doszłam ostatnio do wniosku, że rzeczywiście jestem nudna i monotonna. W dodatku stwierdziłam, że z pewną osobą, o której mówiłam w pewnej notce (w tej, w której mówiłam na temat olewania) muszę w końcu poważnie porozmawiać, bo to nie ma sensu, żebyśmy się obie męczyły. Choć, w tym wypadku, to tylko chyba ja się przejmuję tym wszystkim.... Po studniówce zaczynam działać, bo naprawdę mnie to rozwala. Nawet moja mama stwierdziła, kiedy jej wszystko opowiedziałam, że to jest.... NIENORMALNE, tak, z pewnością chciałam użyć gorszego słowa. Ludzie to wariaty... Tym miłym akcentem żegnam się i do zobaczenia... w sobotę :) Co bym się nie połamała, oczywiście! :D



12.1.13

Ferie part one

2013 rozpoczął się pełną parą, a ja dopiero zrozumiałam to w momencie, gdy rozpoczyna się drugi tydzień. Czołówkę mam za sobą, więc teoretycznie mniej na głowie, jednak jakoś smutno się robi, że to już za nami. Zabawy było co nie miara, chociaż skupienie było mile widziane w momencie, kiedy kamera podążała za naszymi krokami. Najbardziej krępujące było to, gdy ja coś pisałam, a kamerzysta to uwieczniał - ja wiszę schylona nad szafką, z kartką w ręku i czuję, że kamera niemal dotyka mojego ramienia. A ja nie mogę się zaśmiać! Na szczęście wszystko wyszło profesjonalnie, a śmiałam się dopiero wtedy, kiedy wisząc z ramienia kolegi, moją twarz zasłaniały włosy. Wydaje mi się, że to był pierwszy raz, kiedy klasa tak mocno się zjednoczyła. Już nawet da się przemilczeć to, że ludzie patrzyli się na nas dziwnie, kiedy maszerowaliśmy w strojach, albo ktoś śmiał się, że powinnam się przebranżowić. Ani myślę! ;)

Tymczasem rozpoczynam sobie feriowanie. Coś czuję, że nie spełnię niczego, co sobie zaplanowałam, a te dwa tygodnie miną w zastraszająco szybkim tempie. Głównym celem jest zakupienie dodatków do sukienki, gdyż studniówka tuż tuż, a ja jestem w czarnej dupie, że się tak niepoetycko wyrażę. Niestety, z butami tak to bywa w moim wypadku, że albo są za małe, albo za duże - nigdy nie na styk, więc czuję, że przejdę w związku z tym niezłą batalię. Jednak sam wyjazd zakupowy przysłania fakt, że mam w tym dniu urodziny i wybieramy się z mamuśką na Bejbi Blues. Podobno nieprzychylne ma to recenzje, jednak takie odmóżdżenie jest całkowicie na tak. W drugim tygodniu wybieram się na narty, co też jest wątpliwe w moim wypadku, gdyż znając szczęście mogę sobie coś zrobić z szanowną nóżką, a nóżka musi być zdrowa!

Ogólnie rzecz biorąc, to byłam wczoraj w teatrze na Wieczorze Kawalerskim i uśmiałam się za wsze czasy. Proces odchamianie trzeba było rozpocząć, dlatego nie żałuję wieczoru spędzonego właśnie tam. Poza tym, spacer Starym Rynkiem w Krakowie bezcenny... Tylko żyć i nie umierać! ;)

7.1.13

Obojętność górą!


Nigdy nie myślałam, że będę chciała jak najszybciej zakończyć tą błazenadę pod tytułem: maturalna klasa. Samo w sobie już brzmi okropnie, a gdy dojdą do tego wszystkie konsekwencje z miana maturzysty, wychodzi mieszanka wybuchowa. Co dziwne, okazuje się też, że ludzie, których myślałam, że znam, wyjawiają coraz to dziwniejsze cechy, na "widok" których robi mi się już niedobrze. (nie z powodu, że brzydkie to to, czy śmierdzi, czy coś). Wydaje mi sie jednocześnie, że część mózgu odpowiadająca za myślenie, racjonalne myślenie, w większości wypadków, u niektórych ludzi, gdzieś zaginęła, lub w ogóle nigdy nie miała prawa bytu. Jeżeli to drugie, to dziwne, że dopiero teraz to zauważyłam, ale...
Po prostu nienawidzę obojętności. Mogę znieść chamstwo, hipokryzję, ale obojętności po prostu nie toleruję. Nerwów dostaję jak widzę, że staram się o coś dla obopólnego dobra, dla mnie i dla kilku osób ze mną związanych, a nie usłyszę nawet pieprzonego 'dziękuję' tylko stek wyrzutów, że to źle, tamto niedobrze. U licha, to nie lepiej samemu dupę ogarnąć i zacząć działać, skoro ja robię źle? Takie kurwa trudne? Nawet sprawa ogranej czołówki... Wszyscy chcą brać udział, wszyscy mają pomysły, ale jak przyjdzie do realizacji, to wszyscy wściubiają nos w książki i ich nie interesuje. Przychodzą na gotowe, i jest źle. A ja latam, załatwiam miejsce, stroje, muzykę, pozwolenia... A osoba przyjdzie, nie kiwnie paluchem, a będzie miała pretensje do mnie, że robię to nieodpowiednio. No cóż, skończyła się era miłej Lu, która przymykała oko na wszystko i wszystkich, żeby z nikim nie zadrzeć. Niech się dzieje co się chce, wedle mojej matuli, która powiedziała, że „dwa i pół roku wytrzymałaś, trzy miesiące też wytrzymasz” koniec z pobłażaniem. Poradzę sobie i sama, nawet jeśli ta osoba się odwróci, bo zwróciłam jej uwagę. Dość mam tego, że czego nie zrobię i tak jest źle, a ta, która przychodzi na gotowe nie dość, że ma wszystko pod nos podstawione, łącznie z lataniem po dyrektorach, co by nas wpuścili czy strojach, żeby ludzko wyglądać (i wiarygodnie przede wszystkim) ma mi za złe, że robię to tak, a nie inaczej. CO SIĘ Z LUDŹMI DZIEJE, U LICHA? Czy ja wiele wymagam? Proste pytanie, pomóc coś?  i już lepiej. Ale nie... Lepiej siedzieć na dupsku i mieć żal do świata. POZDRAWIAM SERDECZNIE. 

Jak widać wystarczy kilka godzin, żeby Lu doprowadzić do nerwicy. Wedle obrazka z Meredith, nienawidzę ludzi, a że oni nienawidzą mnie, to już inna działka. Nerwy starałam się dzisiaj trzymać na wodzy, ale następnym razem za siebie nie ręczę. I to chyba będzie w pełni zrozumiałe. Wolę działać sama, niż komuś dogadzać, bo dupy ruszyć się nie chce. Tymczasem, chciałam się pochwalić zakupem sukienki studniówkowej, bielutkiej koronkowej. No i cóż, ferie, nadchodźcie! ;)