Ludzie mnie zachwycają. W większości jednak doprowadzają
mnie do białej gorączki, jakby to było ich ulubionym zajęciem. Jeśli tak jest
rzeczywiście, to muszę Wam przyznać, źli ludzie, że dobrze sobie
radzicie. Nauczyłam się jednak, że głównie dla własnego zdrowia psychicznego,
nie warto sobie nimi zaprzątać głowy (co nie, Sówko?). Dlatego też dzisiejsza
notka będzie o tym, jak moja wiara w ludzkie istoty została przywrócona… No
mniejsza.
[Zanim jednak do tego przejdę muszę się pochwalić – sesja prawie
za mną! Wtorkowy egzamin z języka angielskiego nie wywołuje u mnie spazmów
strachu, więc poniekąd sobie wakacjuję!! Dzisiejszą poprawkę obroniłam na
cztery i jestem z siebie niesamowicie dumna! Jednocześnie w końcu zdobyłam
zaliczenie praktyk, które to, jak wszyscy wiedzą, miałam rok temu. Szybka jestem.
]
Ludzie pojawiają się w naszych życiach z jakiegoś powodu.
Ten temat wielokrotnie był poruszany na innych blogach, i wydawało mi się
wtedy, że mam na ten temat wyrobioną opinię. Ludzie przychodzą i odchodzą, taka ich rola. Ale czy jest sens w tym,
że się pojawiają – nie mam zielonego pojęcia, tak powiedziałabym… dajmy na
to trzy tygodnie temu. Dzisiaj, może nie z bagażem doświadczeń, bo to brzmi niezwykle
wyniośle i wydumanie, ale ze względu na pewne wydarzenia wiem, że się myliłam. Ludzie pojawiają się w naszych życiach nie
tylko z zasady, ale po to, by coś ze
sobą w nie wnieść. Ale od początku.
Na pewnym portalu społecznościowym, tym, co to ptaszki
ćwierkają, oznajmiłam (na wypadek gdyby kogoś to interesowało) swojego czasu,
iż wybieram się na koncert happysadu, który to odbył się w tą sobotę. Z racji,
że Internety jednak mimo wszystko małe są, okazało się, że jedna osoba, którą tam
dzielnie obserwowałam, też się na ten koncert wybiera. Nie od razu może, ale po
jakimś czasie z mojej strony padła propozycja, by – skoro już mamy być w tym
samym miejscu – spotkać się, i zobaczyć, czy rzeczywiście nadajemy na podobnych
falach. (Mówiłam, że uwielbiam poznawać ludzi z Internetów?) . Pełna nadziei i
wiary w to, że to będzie dobry wieczór, udałam się na miejsce. Po jakimś
czasie, kiedy udało nam się w tym rozgardiaszu znaleźć, w oczekiwaniu na
wyjście Panów na scenę, zaczęliśmy rozmawiać. Od słowa do słowa okazało się, że
nie tylko mieszkamy niedaleko siebie, ale również mamy wspólnych znajomych. Ależ
się zaniepokoiłam, jak kolega powiedział, że „skądś” mnie kojarzy! W mojej
główce od razu tryliard myśli typu omójborze,
on mnie kojarzy, a ja jego nie, a co jeśli się widzieliśmy, i ja właśnie
popełniam największe faux pas swojego życia? Nic to, poprawiłam się, twoje całe życie to jedno wielkie faux pas,
więc chyba i tym razem dasz radę. Taka odpowiedź w sumie mnie zaspokoiła. A
później wyszli Panowie i zaczęła się zabawa – dzikie skoki (ze strony kolegi),
który to wysoki nie musiał martwić się o swój marny los niemal pod sceną, nie
to co mała Lu, której z każdej strony groziło niebezpieczeństwo,
przekrzykiwanie się… i co jakiś czas patrzenie sobie w oczy.
Kiedy niebo nad nami robiło się coraz ciemniejsze, a temperatura nadal nie dawała za wygraną,
okazało się, że drugi bis się skończył, a chłopaki zeszli ze sceny. Tłum
pseudofanów rozszedł się natychmiastowo (jedna laseczka stojąca obok mnie,
jeszcze przed rozpoczęciem koncertu widząc jak chłopaki chodzili od namiotu do
sceny, wynosząc instrumenty, skupiając nań wzrok na Arturze [basiście]
stwierdziła z pewnym przekonaniem, iż to
chyba
ten wokalista!, a ja nie miałam sumienia jej uświadamiać) a my stoimy
tak więc oparci o barierki (Lu z wykrzywioną mordą, by dostrzec któregokolwiek
ze zgrai), kiedy podeszła do nas pani sprzedająca róże. W zasadzie podeszła do
kolegi. W wiadomym celu. Pyta się go więc, czy
nie zechce pan kupić róży?, kolega tak raz na mnie, raz na nią patrzy, po
czym wyciąga portfel. Ja – w śmiech, mówię, daj
spokój, no przestań!, on – to ty daj
spokój, po czym wręcza mi nań różę sporych gabarytów. Moja mina? Jestem z
siebie dumna, że nie rozpłakałam się tam ze wzruszenia! Ale nie, to nie koniec!
Bo ja miałam, słuchajcie, kierowcę. W postaci Matuli mej,
która koncertu chłopaków darować sobie nie mogła. No i w pewnym momencie
okazało się, że musimy się spotkać. Ekhem, we trójkę. Gdybyście widzieli
spojrzenie Matuli, gdy widzi mnie w towarzystwie chłopaka. MNIE! Mruga mi i
mruga, a ja staram się nie wybuchnąć śmiechem. Koniec końców, kolega
odprowadził mnie pod sam samochód, z Matulą porozmawiał… I się pożegnaliśmy.
Do czego zmierzam. Kiedy okazało się, że z Ktosiem raczej
nam nie wyjdzie (już to przepracowałam, więc może bez wzruszenia się obejdzie),
było mi smutno. Dwa ostatnie tygodnie były pod tym względem ciężkie, bo kiedy
to „wyszło na jaw”, miałam egzamin u Psychopaty, więc swoje myśli poniekąd zatopiłam w poezji. W głowie mi
jednak huczało o tym, jakie to życie jest niesprawiedliwe, dlaczego teraz,
dlaczego, skoro zaczęło się wszystko fajnie układać. Ten koncert miał być
chwilą dla mnie, żeby zapomnieć o egzaminie, żeby zapomnieć o tym wszystkim, co
mnie niepokoiło. Wtem w dzień koncertu okazało się, że spotkam się z tym
kolegą, że… może będzie fajnie? Pominę wspólnych znajomych, pominę ten chwilowy
może niepokój, ze nie będzie taki jakiego go sobie wyobrażałam. Było cudnie. Dzikie pląsy do piosenek ulubionego zespołu, urywkowe spojrzenia i świadomośc, że hej!, może to właśnie los zadecydował, że musieliście się spotkać?
Budujące były również słowa rodzicielki, która stwierdziła, że kolega „z ciebie
nie spuszczał wzroku, tak ładnie się patrzył, a
ty się tak naturalnie w jego towarzystwie zachowywałaś, jakbyście się znali od
X lat”…
To wszystko przywróciło mi wiarę w ludzi. W mężczyzn. Okej. Z Ktosiem
nie wyszło. Nie planuję w najbliższym czasie niczego nowego, nerwy wszak trzeba
ukoić. Tak musiało być, jakby powiedział Kordian. Hej, masz rację! Tak musiało być.
Musiało nie wyjść, po raz kolejny, może musiał być ten koncert, może ten
człowiek musiał się w tym miejscu i w tym czasie pojawić. Bym nie miała oczu
zasnutych łzami na wspomnienie tego, co działo się w lutym, ale bym gromadziła nowe wspomnienia, i budowała i umacniała
uśmiech na swojej twarzy, i radość w sercu.
Co lepsze, w drodze na
poprawkowy egzamin poszłam kupić bilety na autobus. Podchodzę do kiosku, i
uśmiechnięta od ucha do ucha rzucam „poproszę dwa ulgowe dwudziestominutowe”, a
pani do mnie „Czy pani zawsze się tak radośnie uśmiecha?” pokiwałam twierdząco głową, ona dodała, że „najwidoczniej
taka moja osobowość” a ja tylko podziękowałam. Uśmiechając się. Chociaż
byłam niewyspana, bo spałam 4 godziny, chociaż miałam dość całego świata.
(dzisiaj rano odbieram spódnicę od skrócenia i zwężenia –
skusiłam się na granatowe cudo, w sobotę sukienkę uszytą na wesele).
Ludzie pojawiają się
i odchodzą. O tych, którzy odchodzą, może warto na chwilę zapomnieć, by zrobić
miejsce w sercu dla tych nowych. Moje nowe motto.
a tu pioseneczka w sam raz.
I nie zgub tego uśmiechu radosnego nigdy, Kochana! :) Bo właśnie czasem jest tak, że ktoś nam namiesza, a okazuje się, że wokół jest jeszcze tylu sympatycznych i życzliwych osób :) I obyś częściej trafiała na tych, byś nigdy tego motta nie utraciła!
ReplyDeletePostaram się! :) Jak mówię, najwidoczniej tak się wszystko musiało potoczyć :) Oby, oby!
DeleteA ja się uśmiechałam czytając ten wpis :) Tak pomimo wszystko pozytywnie tutaj.
ReplyDeleteDajesz radę, Lu, zbieraj piękne wspomnienia i niech Ci się dalej tak mordeczka cieszy :>
Nie może być inaczej... swoje już wysmutałam na temat Ktosia, więc teraz miejsce i czas tylko na radość :)
DeleteDokładnie, taki mam plan :>
Luu, normalnie widziałam ten Twój uśmiech oczami wyobraźni. :D Kolejny koncert zaliczony, mówisz. A ja jak zwykle nie mam z kim iść. Jak będzie jakiś w mojej okolicy, to Cię ściągnę do siebie. :D
ReplyDeleteLudzie przychodzą i odchodzą - fakt, już dawno się z tym pogodziłam, ale było ciężko nie tęsknić za tym co byli kiedyś być może i najważniejsi na świecie, a teraz? Teraz nawet nie jestem pewna jak wyglądają... Jednak wylewanie smutków niczego nie zmieni, a na pewno nie przywróci ich w moim życiu. A więc tak jak pisałaś - trzeba iść na przód i zbierać nowe wspomnienia z nowymi osobami u boku. Może one zostaną na dłużej? ;)
Niezwykła jestem normalnie, ludzie mnie mają w głowach! :D Ej no ja też myślałam, że pójdę sama (była niby z sis, no ale ona do takiego próchna jak ja, stojącego pod sceną, przyznawać się nie miała ochoty), a tu miła niespodzianka mnie spotkała :) Widzisz, z przyjaciółmi , tymi nawet już byłymi, to jest inaczej, bo ja tez kilka takich przyjaźni "zakończyłam" inaczej, jeżeli chodzi o kogoś do kogoś się coś czuło. ALe mniejsza z tym. Miejsce w serduchu zrobione - to najważniejsze :) Mam nadzieję!
DeleteUważaj, bo to graniczy z obsesją na Twoim punkcie. xD
DeleteTrzeba iść na przód, a nie oglądać się za siebie. ;) Jak dla mnie to tylko mi humor psuje, bo zaczynam żałować, że coś się skończyło, a przecież w życiu chodzi o to, żeby nie żałować tego co było, no nie?
Będę miała swoich pierwszych psychofanów <3
DeleteRacja... Także, jakby to moja rodzicielka powiedziała, cycki do przodu, głowa do góry i idź przed siebie :)
Po pierwsze gratuluję ładnych zaliczeń :*
ReplyDeleteAle ten kolega romantyk! No ja to bym tam padła na widok tych róż :D
I nie wiem co Ci zrobię, ale znowu duży like za piosenkę! Już wiem czego będę słuchać cały wieczór :*
Dziękuję! :) Oby jeszcze ten angielski poszedł tak, jakbym tego chciała :)
DeleteNo ja tak samo! Jak widziałam jak wyciągał ten portfel, a później brał kwiatek do ręki, to myślałam, że tam umrę, jednocześnie z ekscytacji, i tego, że przecież nie chciałam, żeby się na mnie wykosztowywał :D
Do usług! Selah Sue na wieczory jest idealna :*
Pójdzie na pewno i w następnym wpisie zobaczę dopisek "zdaaaałam!" :*
DeleteTakie akty romantyczności są bezcenne. :)
Nie tylko na wieczory! Ja kiedyś myślałam nad tym, żeby pod każdym postem wrzucać jakąś piosenkę, która wtedy tak dobitnie u mnie rozbrzmiewa.. ale zaniedbałam :c
Hah, może to zabrzmi bardzo wyniośle, ale to, że zdam to wiem, zależy mi jednak na bardzo dobrym wyniku i boje się że mój mózg akurat wtedy zapomni połowę tego, co po angielsku umiem :D
DeleteZawsze można do tego wrócić! :>
Oj no, na pewno będziesz zadowolona z wyniku ;)
DeleteChyba tak też zrobię, że zacznę na nowo.
Oby :)
DeletePrawidłowo :)
Mówisz, że "bez wzruszenia się obejdzie", czyli tak jak aktualnie u mnie, huehuehue :D
ReplyDeleteTeoretycznie, jeśli jacyś ludzie odeszli, to nie warto sobie nimi więcej zawracać głowy, bo są małe szanse, że jeszcze wrócą, ale w praktyce nie zawsze jest to takie proste - to pogodzenie się z odejściem, skoro było tak fajnie. Ale... to nie oznacza, że już tak fajnie (albo i lepiej) nie będzie z innymi, nowymi ludźmi (;
No bo ile można :D
DeleteOj, łatwo powiedzieć właśnie, a w praktyce jest trudniej. Ale do tego wszystkiego potrzebny jest czas, by wszystko sobie powoli i na spokojnie poukładać i się z zastanym stanem rzeczy pogodzić :) Wiadomo... zawsze może być jeszcze fajniej, no nie? :)
Ja zawsze mówiłam, że ludzie są w naszym życiu po coś. Wiadomo, że znikają, ale nie pojawiają się od tak, po nic.
ReplyDeleteAno wiadomo... ciekawe co czas przyniesie :)
DeleteWspaniale, że ten kolega okazał się taki fajny i podarował Ci różyczkę :) ludzie pojawiają się i znikają po coś, chociaż czasami za nimi tęsknimy, taka ich rola, a z mężczyznami ...no cóż czasami nie wychodzi widać trzeba poczekać jeszcze....
ReplyDeleteWe wtorek masz egzamin a ja mam zdjęcie szwów - ja trzymam kciuki za Ciebie a Ty za mnie ok? :)
ano... ależ znowu, ile można czekać?
Deleteoczywiście! :)
Zgadzam się w pełni, że ludzie zawsze pojawiają się w naszym życiu po coś. Nawet jeśli odchodzą czy sprawiają nam wyłącznie ból, wynosimy z tego tylko lekcje na przyszłość.
ReplyDeleteLudźmi, którzy odchodzą się nie przejmuj, a niezwykłe wspomnienia zbieraj dalej! ;)
Ano pewnie, przecież się na błędach uczymy, przynajmniej powinniśmy :)
DeleteTaki mam plan :)