22.2.15

O końcu wolnego, o krótkich feriach w górach i o tym, że ten tydzień będzie przełomowy

Weekend chyli się ku końcowi. Poniedziałek przybywa nieuchronnie, jako widmo powrotu na uczelnię, dość niewyobrażalnego, bo minęły tylko dwa tygodnie, w międzyczasie wydarzyło się tyle rzeczy, że czasami nie nadążam. W tym tygodniu udało mi się, dosyć niespodziewanie, wyjechać na dwa dni w góry w celach uprawiania narciarstwa tarasowego, które to narciarstwo cechuje się tym, że ja siedzę na ławeczce w słońcu popijając czekoladę z bitą śmietaną, a inni sobie jeżdżą. Wiem, wiem, potrafię się ustawić. Ale żeby nie było, lojalnie uprzedziłam, że jeździć nie zamierzam i czy mimo to chcą mnie wziąć. Chcieli, także…



Także podziwiałam sobie światek narciarski z wygodnej ławki w karczmie, popijając ciepłą czekoladę z bitą śmietaną, którą piję tylko tam, tylko w takich okolicznościach, która tylko tam smakuje tak, jak powinna. Przez okna przyglądałam się narciarzom, albo przysłuchiwałam się rozmowom osób, siedzących gdzieś niedaleko mnie. Skupiałam wzrok na książce, której to czytanie szło mi niemrawo, bo wszystko i wszyscy rozpraszali. W głośnikach dudniła góralska muzyka, a w serduchu robiło się cieplej, gdy na telefon wskazywał nadejście nowej wiadomości. 

I tak oto nadeszła niedziela, a z nią brak chęci na cokolwiek. Walizka ledwie przepakowana stoi na środku pokoju, biurko zawalone milionem karteluszków, długopisów i tym podobnych, gdzieś tu się krząta plan zajęć, którego to rozczytanie graniczy z cudem, żyłam bowiem w przeświadczeniu, że w poniedziałek wieczorem  mam zajęcia, i dopiero kolega szanowny uświadomił mnie, iż się mylę, bo zajęcia o tej porze są, ale ma je inna grupa. Cóż za ulga. Wobec czego, z nadmiaru wolnego czasu w poniedziałek postanowiłam, iż podejmę trzecie podejście co do prawa jazdy, które to tym razem planuję pokonać. Planuję więc udać się do mordoru, by zapisać się na testy. I powiem wam, że nawet planuję je zdać! Nie wiem, czy mi się to uda, ale mam ambicje dokonać tego w tymże tygodniu (dostarczając sobie niepotrzebnych stresów, ale to przecież tak bardzo w moim stylu)! Ten tydzień sam w sobie będzie przełomowy i chciałabym, żeby wszystko potoczyło się po mojej myśli, szczególnie we wtorek, ale to jestem ja, więc wszystko się może zdarzyć gdy głowa pełna marzeń. 

Jednakże jestem przepełniona nadzieją i wiarą w to, że wszystko to, co sobie rzucam na klatę uda mi się pokonać, i to nie tylko o to parszywe prawo jazdy chodzi, którego to brak mi ciąży, ale ogólnie. Wiosna idzie, słońce coraz częściej gości na niebie, w główce i nie tylko też ktoś gości, także może być... tylko lepiej!

...Cause there are stars up above
We can start moving forward...

Uprzedzając pytania, w serduchu ktoś się pojawił... nieśmiałe kroczki tamże stawia... rozgaszcza się powoli... więcej z czasem...

16.2.15

'Budzi mnie wiatr - wiatr niesie strach, budzi mnie deszcz - deszcz tuli mnie...'

„Dzień dobry, proszę Pana!

Czy wie Pan, że wczoraj było piękne? Nie spałam całą noc, proszę Pana. Może to wina pełni… A może nasza wina? Może to wina naszego pierwszego spotkania, proszę Pana? Przypadki chyba nie istnieją. Nie wierzę, że można przypadkiem znać kogoś, nie znając go. Że można na pierwszym spotkaniu tak zachłannie kraść wzrok obcej osoby. Że można z nią rozmawiać i nie widzieć końca. Chcieć opowiedzieć tej jednej osobie wszystko od początku, całe swoje życie. Bez tajemnic. Czy to źle, proszę Pana, że zaraz po niemym pożegnaniu naszych oczu, zatęskniłam? Czy to źle, że noszę w sobie niepojęte pokłady uczuć? Czy nie boi się Pan przygarnąć emocjonalnej bomby? Może to tylko moje subiektywne odczucia. Może Pan już nie zadzwoni. Może wymaże Pan z pamięci ten spacer w mrozie. Może wymaże Pan te oczy, co rusz spotykające się nieśmiało.
Dziś będę spać z telefonem. Dziś będę czekać, proszę Pana.” 

*pochodzi z facebooka.

Uczelnia zepsuła wszystkie szyki, plan układają barany, a wolne w końcu się skończy. Rzeczywistość szara powoli się wkrada, jednak udaję, że tego nie zauważam. Trwam tak sobie, czekając na rozwój pewnych wydarzeń, trwam, nie tracąc uśmiechu na twarzy... chwilo trwaj? 

10.2.15

Trening Dobrej Myśli, vol 2

Trochę jestem spóźniona, mogę tłumaczyć się jedynie sesją i ogólnym wyczerpaniem, który temu towarzyszył. Teraz, w pełni sił, z wszystkimi zdanymi egzaminami (tak, zdałam socjo czaicie?!) mogę te braki nadrobić.

O dziwo kolejny miesiąc przyniósł znów wiele dobrych myśli. Nie wiem, czy to moja podświadomość działa na tyle dobrze, że odrzuca te złe sytuacje w niepamięć, czy po prostu dobrze się u mnie dzieje.

W styczniu były urodziny. Piwo z koleżankami, na które oczywiście mi się nie chciało iść, bo zimno, bo ciemno, bo po co, bo po ciemku wracać, a bo źle się czuję, a dajcie mi najlepiej święty spokój. Poszłam jednak, i znów swojej decyzji nie pożałowałam. Morze wylanych łez, „sto lat” śpiewane w pijalni wódki i piwa (mam nadzieję, że mnie nie rozpoznają), prezenty, których się nie spodziewałam z dedykacjami, które wywołały łzy, to dobre piwo, które nawet wtedy do głowy nie uderzyło, Subway po drodze i kanapki o 22, śpiewanie, idąc rynkiem – czy mogło być fajniej? Pewnie, że nie. Kurde, nie wierzyłam, że tu na studiach znajdę grupkę ludzi. Bałam się, że będę czatowała sama.. A tu jeju, naprawdę są osoby, na które tu, w Krakowie, stacjonarnie mogę liczyć. I to jest dla mnie chyba największa Dobra Myśl od czasu listopadowego wieczora.

W styczniu był też egzamin z historii, którego bardzo się bałam. Typowa sytuacja; miałam mało notatek, jedynie te sklekocone przeze mnie z informacji znalezionych w Internecie (bo komuż by się o ósmej rano chciało uważać), stres niemiłosierny, że znowu nie otworzę gęby z tego stresu, że pewnie wszystko pomylę, a na domiar złego dostanę najgorszy temat z możliwych, więc od razu kaplica. Otóż, jak zwykle nie było tak źle, weszłam z koleżanką, dostałam pytanie dość łatwe, odpowiedziałam (choć pan mi przerywał i mnie to niezwykle denerwowało, bo wiedziałam i sama potrafiłam odpowiedzieć a on mi dopowiadał!!), i… patrzę a tam piątka. Większego zdziwienia na twarzy mej świat nie widział J

Asik kiedyś wspominała o znakach, które sprawiają, że czuje czyjąś obecność. Ja ją czuję cały czas, choć może to zabrzmi i głupio i tandetnie. Kiedy jednak idę ulicą, w dzień egzaminu a na swojej drodze spotykam czarne kruki centralnie przecinające mi drogę nie mogę w to nie wierzyć. Uśmiecham się, podnoszę głowę i patrzę się w górę, w błękitną otchłań, która zsyła na mnie niebywały spokój. Taki cichy głosik w głowie mówi, że ‘będzie dobrze’ i ja w to chcę wierzyć nawet, jeśli w danej sytuacji brzmi dziwnie i nierealnie.

A jeszcze rośnie we mnie taki mały, maciupeńki promyczek nadziei, odnośnie pewnej sprawy, sytuacji… ale to innym razem, gdyż nie chcę zapeszać ;) Ostatnio dzieją się same dobre rzeczy, mam nadzieję, że to się w najbliższym czasie nie zmieni.

Błogi spokój, jaki ogarnął mnie i w czwartek, po egzaminie i dziś, kiedy wyniki tego egzaminu poznałam jest wręcz niebywały. Cieszę się, że mogę naładować baterie na nowy semestr, odpocząć, wyspać się… cieszę się z tego, że mogę poleżeć w łóżku z herbatą, nigdzie się nie spiesząc, albo doczytać ten kolejny rozdział, zanim pójdę spać.

Jest naprawdę dobrze... i tego się boję.

And cause all we want is to give
Our hearts to someone else
Love that is everlasting
The kind of love Hollywood sells
And the happy ending
Well it's really all we ask 
Don't spend your life pretending
Your happy end already passed.

lubię czasem zabłądzić na youtube.

5.2.15

O tym, że czasem wystarczy odrobina zrozumienia dla drugiego człowieka i o tym, że każdy gospodaruje własnym życiem tak, jak chce

W sumie miałam ten temat poruszyć jakiś czas temu, ale przecież jest sesja, jutro mam ostatni egzamin, więc wiadomo, że lepiej siedzieć przy komputerze niż patrzyć na notatki. Te, swoją drogą, wylądowały pod biurkiem, rzucone tam z nienawiścią. Ale na swoje wytłumaczenie mam to, że sam Ojczulek kazał mi to zrobić twierdząc, że umiem. No skoro on tak mówi…

Jesteśmy tu. Studiujemy, pracujemy (często wszystko razem), prowadzimy nasze życia w kierunkach, które wydają się nam być idealne. Ze względu na nasz wybór mamy różne obowiązki, czy to „jedynie” musimy się uczyć, czy pracować i uczyć jednocześnie. W pewnym momencie swojego życia każdy z nas podjął decyzję („bo tak chciałam”, „bo tak musiałam”), która rzuca się na naszą przyszłość, to, gdzie i kim będziemy za dobrych kilka lat.

Ponadto wszyscy solennie zapewniamy, że tak, jesteśmy tolerancyjni, otwarci, w pełni rozumiemy i szanujemy wybory drugiego człowieka. Kiedy jednak przychodzi, co do czego okazuje się, że jest zupełnie inaczej. To jest takie kłamanie w żywe oczy, zapewnianie, że coś się wyznaje, w coś się wierzy, by w duszy jednocześnie powtarzać „ehem, lecem, pędzem”.

Lubimy się też porównywać do innych, że „Kaśka ma fajniejszego faceta”, że „Ewka ma fajniejszą i lepiej płatną pracę”, a „Anita to tylko studiuje dziennie, więc co ona ma pojęcie o prawdziwym życiu”. I wszystko to wymawiamy z taką radochą na twarzy, jakbyśmy sobie takim gadaniem poprawiali samopoczucie.

A to jest najzwyczajniejsze w świecie poczucie zazdrości. Bo ktoś inny inaczej pokierował swoim życiem, bo miał odwagę postawić wszystko na jedną kartę, bo wiedział, że to, co chce osiągnąć, samo się niestety nie zrobi. I ja tu nikogo nie chcę obrażać.

Nie lubię, gdy ktoś ocenia mnie i moje życie przez pryzmat własnego. Skoro podjął jakąś decyzję, wiedział, na co się pisze. Życie nie jest łatwe, nie jest kolorowe nawet wtedy, kiedy komuś się wydaje, że nie mam o tym zielonego pojęcia. Bo przecież jedynie studiuję.

Otóż studia, podobnie jak praca, sprawia, że człowiek po całym dniu siedzenia na (w większości) durnych wykładach ma prawo być zmęczony, ma prawo mieć dosyć. No tak, ale skoro nie pracuję, to przecież nie mam o tym zielonego pojęcia…

Śmieszy mnie również podejście do tego, że gdy mówię, że mam coś napisać na zaliczenie, pracę/esej, zrobić prezentację słyszę często, że ‘usiądę, tylko napiszę i z głowy’. Bogowie, jak ja bym chciała, żeby to było takie proste! Usiąść i napisać, tak od strzała – magia! Piszę od kilku dobrych lat, czy to opowiadania, czy od niemal roku – recenzje, do tego wypracowania na uczelnię, bo taki wybrałam sobie kierunek. I ja tego w żaden sposób nie żałuję, bo podjęłam decyzję, w jakim kierunku ma iść moje życie. Nie narzekam również na to, że jednak muszę przysiąść, sprężyć siebie, wytężyć szare komórki i napisać. Bo to lubię robić.

Brakuje mi jednak zrozumienia tego, co robię. Nie chcę pochwał, sztucznych gratulacji i potakiwania, że ‘tak, rozumiem’. Chcę, żeby ktoś mnie wreszcie zaakceptował z całym moim jestestwem. Bez mówienia, że ‘mam lekko, bo tylko studiuję’, bo ‘tylko usiądę i raz-dwa napiszę’.


Ja wiem, że inni mają ciężej, zdaję sobie z tego sprawę. Ale to jakby… nie moja wina… Bo tak samo jak wszyscy, pracuję na swoją przyszłość. A, że jest ona inna niż innych, nie taka „standardowa”, bo przecież „niedochodowa zupełnie”, to wolę się o nią martwić niż o to, czy jednak mam prawo być zmęczona po pierdyliardzie nudnych, jednakowych wykładów, czy mi jednak nie wypada...

przepraszam, widać, że jestem nerwowo wykończona. marzę tylko o tym by walnąć się do wyrka i spać, spać i spać!


kto z tego napięcia pierdolnie ze szczęścia?