26.4.13

Ale to już było, i nie wróci więcej...


I stało się. Niespodziewanie, ale przecież wiadomo bylo, że prędzej czy później to nastąpi. Wybrałabym chyba wersję później, bo wizja matury nieco mnie przeraża, aczkolwiek większość nauczycieli dzisiejszego dnia zaszczepiła we mnie wiarę, że cholera - będzie dobrze. Coby nie wyszło, że moja (była już) klasa lubi spokój, okazało się, zaraz po przyjściu do szkoły, że naszej wychowawczyni nie będzie. Mniejsza o przyczyny, po prostu jej nie ma. Lekka konsternacja, no bo jak? Tak trzy lata nauki i żadnego pożegnania? A skąd! Po odbębnieniu wszelakich konwenansów, długiej przemowie dyrektora, rozdania nam przez niego świadectw, pożegnania się z nauczycielami, narobienia mnóstwa zdjęć, ostatniej kawy ze szkolnego automatu wyruszyliśmy z misją: do domu wychowawczyni. Mina pani profesor, widzącej swoich niemal czterdziestu wychowanków na podwórku wprost bezcenna :) Bez łez się oczywiście nie obeszło, no ale po prostu nie dało się inaczej :

Miło będę te trzy lata wspominać. Wiele się wydarzyło, czasem dobrego, czasem złego... Nawet fakt, że klasowo dogadywaliśmy się nienajlepiej, że to wszystko czasem nas przerastało.. Było dobrze. Wycieczek było jak na lekarstwo, bo nikt nie chcial organizować. Przy każdej większej "okazji" kłóciliśmy się wniebogłosy, bo każdy miał swoje zdanie i nikt nie chciał ustępować. Non stop przekładaliśmy sprawdziany czy kartkówki, naiwnie wierząc, że tak, nauczymy się na następny termin, nawet jeśli w większości były to po prostu banialuki wyssane z palca. Tak, omijaliśmy wiele lekcji, często w szkole nas nie było, podobno o tym w pokoju nauczycielskim było najgłośniej. Tak, fizyka i chemia nie była naszą mocną stroną, podobnie jak inne przedmioty, które wymagały nieco więcej mądrego myślenia. Tak, nawet historii nie lubieliśmy, mimo, że z wychowawczynią. Było za to dużo powodów do śmiechu, dużo przekrzykiwań, śmiesznych sytuacji, które w niejaki sposób nas do siebie zbliżyły. I mimo, że z wieloma osobami pewnie się już nigdy nie spotkam (no, może na stuleciu szkoły, za parę lat) to będę tęsknić. Bo niezależnie od tego, jaki miałam z nimi kontakt, było miło. I jak zwykle, za szybko się skończyło... Ale taki bieg i kolej rzeczy.

Tymczasem, żeby tradycji stało się zadość, Pani Wychowaczyni nieomyliła się wspomnieć, żebyśmy sie uczyli do tej matury, dając jednak pozwolenie na zabawę w dniu dzisiejszym. Chyba najbardziej będę tęsknić za nią i a za tymi tekstami, które nie raz i nie dwa powalały na kolana. Nikt by nie pomyślał, że tak można rozmawiać z uczniem, czy tak odzywać się do nauczyciela. Ale było w tym coś fajnego, coś, co wywoływało uśmiech na twarzy, kiedy Pani mówiła: A ty się sam w lustrze widziałeś? Lepszy nie jesteś. Czy broniła nas przed innymi nauczycielami nawet, gdy nasza wina... No cóż, była bezsporna. 


Tymczasem:

A co. Bo przecież matura sama się napisze, co nie? :D

17.4.13

Let it be!

Czasem jest taki moment, kiedy umysł chce coś powiedzieć, ale ciało skutecznie temu zapobiega. Możesz się męczyć ile chcesz, próbować wydębić z siebie słowo nawet przez kilka dni, jednak efekt pozostanie wciąż taki sam - po prostu mierny. Wtedy każde słowo, które wyjdzie z Twoich ust, albo pojawi się na ekranie, gdy wystukasz je na klawiaturze będzie bezsensowne niezależnie od siły, jaką włożyłaś w napisanie. Niejednokrotnie będziesz miała ochotę przysłowiowo rzucić to wszystko w cholerę, bo po co męczyć się na siłę. Wtedy jednak przemożesz siebie i powstanie coś, co w miarę Cię zachwyci. 

No, to taka mała przedmowa odnośnie powstawania tej notki, bo jakoś znów nie mam ani weny, ani pomysłów, a nawet jak jakiś się znajdzie, to przelanie tego tutaj po prostu jest niemożliwe. Jednak dzisiaj, to piękne słońce, które obudziło mnie z samego rana (czyli około dziewiątej - tak, zostałam w domu, ja zła) sprawiło, że po prostu zaczęłam działać. Zaczęło się oczywiście od pomalowania paznokci (no nie moja wina, że wczoraj upolowałam piękny odcień brzoskwini i po prostu nie mogłam sobie dzisiaj nie pomalować!)... a później... No właśnie. Tu powinien nastąpić opis moich wszelakich przygotowań do matury - czy to robienia arkuszu maturalnego z matmy, czy z angielskiego.. Ale nie, mądra Lu otworzyła arkusz z matmy, popatrzyła na niego zdezorientowana i z taką samą szybkością go zamknęła. Oczywiście okazało się, że dzisiejszy dzień nie jest dobrym dniem na naukę, dlatego też się przebyczyłam. Ale pomalowałam paznokcie! (Powiedziała maturzystka na 20 dni przed pierwszym egzaminem maturalnym. Oby tak dalej!)

Poza tym, są ważniejsze sprawy. Na przykład pierwsze urodziny zrozumtowreszcie, kiedyś znanego bardziej jako Morze Słów. Czaicie, że to rok? Bo ja jakoś staram się ogarniać, ale nie jestem w stanie. Nie wiedziałam, że aż tak bardzo zaprzyjaźnię się z Blogspotem i z wami. Oczywiście okazało się, że poznałam tutaj wiele wspaniałych ludzi, z którymi wszystko wydaje się lepsze! Przychodząc tutaj rok temu, zakładając tego bloga, zrobiłam to bardziej w celach poznawczych. Zafascynowana nowym miejscem, nową platformą, zaczęłam pisać, spodobało mi się, jestem tutaj... I nigdzie się nie wybieram, gwoli ścisłości, gdyby ktoś chciał się mnie stąd pozbyć. Okazuje się po prostu, że z blogowania nie da się ot tak zrezygnować - jest to cholernie wciągające zajęcie! Pisać, pisać i pisać, to mogłabym w tym momencie napisać. I tak wyobrażam sobie moje najdłuższe wakacje w życiu, które rozpoczną się już w przyszłym tygodniu. 

Z tym wiąże się oczywiście inna anegdotka, gdyż moja klasa jest po prostu tak popierdolona, że aż żal czasem słuchać i widzieć co poniektórych. Powszechnie wiadomo, że ja mam wyparzoną gębę, gdy ktoś poważnie mi zajdzie za skórę. Do tej pory w sprawach klasowych starałam się trzymać na uboczu i mieć wywalone. Poniekąd wyszłoby mi to na dobre, bo pomimo całej klasowej składki zamierzam dać wychowawczyni bukiet od samej siebie, za to wszystko co dla mnie zrobiła. Ale na składkę też zapłacę, co by nie było, oczywiście. Otóż, do zakończenia dni kilka, a tu żadnej składki nikt nie ogłasza ani nic. Kiedyś już zwróciłam uwagę, ale kto by mnie słuchał. Niedawno wychodzi rozmowa - że skoro nikt nie chce się składać, nikt tego nie organizuje, to niech każdy na własną kieszeń, poza tym, wychowawczyni taka i owaka, ktoś jej nie lubi i twierdzi, że prezent się nie należy. No to się odezwałam. Żeby się nie zachowywali jak banda idiotów i dzieci, żeby trzymali fason chociaż przez te kilka dni, że o zakończeniu już od miesiąca wiedzą... I co? Oczywiście wyszło, że to ja jestem ta zła, że tylko mówię, a nic w związku z tym nie robię.. Przepraszam, ja jestem przewodniczącą, skarbnikiem? Nie.

No i jeszcze zostałam nominowana, a co. Pamiętałam, że ktoś mnie nominował, ale nie mogłam pojąć kto i kilka dobrych minut skakałam po blogach i znalazłam!


Za nominację dziękuję Priceless_ ;)

Zasady są następujące:
Po pierwsze: Wyróżnij 5 blogów (nie można wyróżnić osoby, od której dostało się wyróżnienie). 
Po drugie: Poinformuj osoby wyróżnione o wyróżnieniu.
Po trzecie: Umieść wyróżnienie na swoim blogu.
Po czwarte: Podziękuj za wyróżnienie.
Po piąte: Opisz siebie w 3 słowach

Nominować nie będę nikogo, bo wydaje mi się, że większość z Was brała w tym udział. Jeśli ktoś jednak chce jeszcze raz przystąpić, niech czuje się nominowany ;) 

No i teraz ja, w trzech słowach:  Optymistycznie popierdzielona wariatka!

No to co, tylko więcej takich rocznic ;)

apropos. myślę o zrobieniu sobie prezentu  w postaci pięknej dużej torby, której nijak nie mogę znaleźć w żadnym sklepie. I tu pojawia się pytanie - nie znacie jakiś fajnych internetowych sklepów z torbami? z góry dzięki za jakąś podpowiedź ;)

7.4.13

Żyj pełnią życia


Każdy zna pewnie powiedzenie, że lepiej żałować czegoś, co nam nie wyszło, niż rozwodzić się nad tym, że w ogóle nie podjęło się próby działania. Tyle, że brzmi to ładnie jedynie w teorii, a jakiekolwiek próby podjęcia jakiejkolwiek decyzji spełzają na przysłowiowym niczym. Ale... Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego odpychamy od siebie to, co może nas spotkać za rogiem? 


BOIMY SIĘ PORAŻKI... 

 Znów ktoś nam powiedział, że porażka jest oznaką słabości. Przecież powinniśmy wygrywać zawsze, nawet wtedy, kiedy szanse na wygraną są wręcz nierealne i niemożliwe. I gdy nadchodzi ten moment, przykry moment, kiedy dochodzi do nas, że niestety nie wygraliśmy, jest katastrofa. Ogólnie życie wali się nam na tysiąc kawałeczków, a my siedzimy i patrzymy się przed siebie, jakby nam to miało w jakiś magiczny sposób pomóc. Zamiast działać, mówić sobie że następnym razem będzie dobrze (bo może być!), wolimy żyć w przekonaniu, że jesteśmy beznadziejni i do niczego się nie nadajemy. Brawo! Nasza psychika leży i kwiczy, brak nam pewności siebie. Ale nie, mimo wszystko nie zaczniemy zmieniać własnego życia, tylko w kółko, niczym mantrę, będziemy sobie powtarzać że nie wyszło, bo ktoś tak chciał. Chodzi o to, że ktoś chce, żeby nam wyszło, tylko bez wiary w siebie nic nie zdziałamy.

...CHOĆ ZWYCIĘSTWO JEST BLISKO...

Tylko po prostu nie umiemy po nie sięgnąć. Naprawdę, w większości po prostu jesteśmy tchórzami, nawet wtedy gdy chcemy uwierzyć, że tak nie jest. Podobno wpajane przez długi czas kłamstwo, w końcu staje się prawdą. I my wyznajemy tą beznadziejną prawdę. Poddajemy się, i tyle z naszych marzeń i postanowień. Sięgamy dna z własnej nieprzymuszonej woli, nadal mając żal do całego świata.

...TYLKO WYDAJE SIĘ NAM, ŻE ONO NAM NIE PRZYSŁUGUJE...

Skoro Ktoś dał nam życie, wiedział, że damy sobie z nim radę. A skoro Ktoś tak założył, to my też w to powinniśmy wierzyć. Świat od stuleci należy do odważnych ludzi. By żyć pełnią życia, musimy spełniać marzenia. No chyba, że całe życie chcemy spędzić na jęczeniu, jak to nam źle i niedobrze, ale to prowadzi do nikąd. Żeby w końcu na naszej twarzy gościł uśmiech, musimy wyzbyć się złych przeczuć, które siedzą w nas, w środku i tłamszą pozytywne emocje. 
Wielu osobom wydaje się, że szczęście nie jest dla nich. Zostali wprowadzeni w błąd - na całe życie. Trudno wyzbyć się przekonania o swojej beznadziejności. Wierzymy tym, którzy mają na nas zły wpływ, którzy mówią o nas złe rzeczy. Wolimy wierzyć w negatywy na swój temat, niż pojąć że jesteśmy naprawdę dobrzy w tym, co akurat robimy. Każdy z nas ma pasje, coś, co robi dla przyjemności. A w ilu wypadkach wypieramy się tego, bo tak będzie lepiej? NIE, nie będzie lepiej! 

Trzeba wziąć własne życie we własne ręce i robić to, co się kocha. Nawet wtedy, kiedy wszyscy mówią, żeby tego nie robić. Nawet, jeśli wydaje się to nieopłacalne - prędzej czy później się to zmieni. Lepiej robić to, co się kocha - i robić to na tysiąc procent, niż tykać się rzeczy, których się nienawidzi. Nie warto marnować swojego życia na bzdety, użalanie się na sobą czy płakanie, jak to jest źle i niedobrze. To nie ma sensu. Przeżyje ten, kto ma siłę i moc. Moc jest związana z pozytywnym myśleniem na swój temat. Jeśli brak pozytywnego myślenia, to nic sie nie zrobi. Można mieć największe chęci do podbicia świata, jednak prędzej czy później nasza dołująca, i niestety dominująca część wyłoni się gdzieś z otchłani umysłu i zburzy wszystko to, co sobie budowaliśmy. Z uśmiechem na twarzy, pewną postawą, pewnym krokiem podbijajmy świat własnych marzeń i bądźmy szczęśliwi, bo mamy do tego predyspozycje. 

Ogólnie rzecz biorąc to o tej porze i tego dnia nie mogło wyjść ze mnie nic normalnego i sensownego, aczkolwiek ten temat chodził za mną od dawien dawna i mam nadzieje, że nie zawiodłam. W głównej mierze ten temat, bo oglądałam One day, i zrozumiałam, że życie jest bardzo ulotne i tak bardzo wszystko zależy od nas. Poza tym - w tym tygodniu wystawienie ocen i... jakoś leci. Tymczasem macie jeszcze melodię - po prostu się w niej zakochałam. 

5.4.13

30 day challenge - day 5/6


Wracam do świata żywych! ;) Kryzys matematyczny został w pogodny sposób zażegnany, liczę, że w ciągu przyszłego tygodnia nic się nie zmieni i w końcu oceny zostaną wystawione. Tymczasem, z racji weekendu pasuje przysłowiowo ogarnąć dupę i wziąć się za 30 day challenge. (aż wstyd, utknęłam na początku!). 

DAY 5 - FAVOURITE BOOK/S

Naprawdę trudno było mi wybrać te, które lubię najbardziej... No ale uplasowała się finałowa piąteczka...

1. Alibi na szczęście, Agnieszka Ficner-Ognowska  -  Po prostu zakochałam się w tej książce od pierwszego wejrzenia - naprawdę, czarujący bohaterowie, polecam każdemu, kto ma chwilę czasu. Dobra lektura nie jest zła! Czasami zastanawiam się, cobym zrobiła w sytuacji Hanny... Dlatego też jej postawa bardzo mi się podoba, jest dla mnie bohaterką.

2. Jeżycjada, Małgorzata Musierowicz -  Ktoś czytał? I jak wrażenia? Ja się niemal na "Jeżycjadzie" wychowałam, i do tej pory jak tylko mogę, sięgam po którąś z książek i od razu mam lepszy humor!

3. Harry Potter, J. K. Rowling -  Po prostu hit nad hity, przynajmniej w moim mniemaniu. Nieco mnie postać samego Pottera denerwuje, aczkolwiek... Da się przeżyć. Kocham Snape'a. A po prostu kunszt pisarski pani Rowling jest po prostu genialny.

4. Telefon od Anioła, Guilliame Musso -  Bardzo przyjemna książka! Akcja rozkręca się z każdą stroną, a pod koniec osiąga apogeum. Autor doskonale wykorzystał pomysł, bo - powiedzmy sobie szczerze - można go było w wielkim stopniu skiepścić. 

5. Krok do szczęścia, Agnieszka Ficner-Ognowska -   Kolejna część nie może dorównać tej pierwszej, aczkolwiek wciągnięta w losy Hanny i Dominiki po prostu nie mogłam tej książki nie posiadać. Polecam każdemu :)

Day 6 - favourite movie/s

1. i 3. - Kocha, lubi, szanuje/Idy Marcowe - Powód, z którego lubię te filmy jest jasny, oczywisty i wszystkim znany - RYAN GOSSLING. 

2. Harry Potter - pisałam wyżej.

4. P. S. Kocham cię - film genialny, bo Gerard Butler. 

5. Saga Zmierzch - Lubię to i koniec!

~*~

Ogólnie rzecz biorąc, to ostatnimi czasy czas jakoś przelatuje mi między palcami. Staram się z niego czerpać jak najwięcej, aczkolwiek w większości wypadków po prostu wymiękam - i mimo, iż ten tydzień trwał zaledwie trzy dni, to ja już w środę po południu miałam dosyć. W dodatku, wczoraj dowiedziałam się, że dzisiaj odbędzie się (znaczy - już się odbyła) kartkówka z mojej ukochanej matematyki, z arkuszu maturalnego (cztery zdania spośród pięćdziesięciu zamkniętych - jedno z pośród pięćdziesięciu otwartych), którego ja na oczy nie widziałam! Moja mina wczoraj? MINDFUCK. Całe popołudnie siedziałam, zamknięte zrobiłam wszystkie, otwartych wręcz nie tknęłam, bo wiem, że oceniając swoje szanse, większe prawdopodobieństwo, że rozwiążę zamknięte, a nie otwarte. No i co, stres, stres, stres, ale trójczynę dostałam, więc może koleś mi odpuści? No, chyba że znowu coś odpali w przyszłym tygodniu. Lepiej by dał mi tą dwóję na koniec i byłabym najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi!

Żeby sobie odrobić tą nerwówkę wczorajszą, i dzisiejszą, całe dzisiejsze popołudnie sobie odpoczywam, teatralnie przełączając z kanału na kanał i w dalszym ciągu nie mogąc znaleźć niczego ciekawego. Pewnie uda mi się dzisiaj obejrzeć New Moon, choć większości z Was pewnie wydaje się to żałosne. Otóż, po części macie rację. Ale pamiętajcie, że ja jestem totalnym odpałem pod niemal każdym względem, i Edwarda po prostu lubię. Ot romansidło, jedno z wielu. A że obsada przyjemna (cóż, mi się tam wszyscy podobają - Emmet <3) to i można obejrzeć. I pewnie znowu nie tknę lektury, którą mamy w poniedziałek omawiać.. Cóż, od czego są streszczenia?

Niedługo pojawi się kolejna notka, prawdopodobnie jutro, gdyż iż mam ciekawy temat, więc jeżeli uda mi się to jakoś ubrać w słowa - zapraszam! 

I piosenka, która chodzi za mną od kilku dni - Naiv, nie dla nas