27.10.12

Weekend, weekend i po weekendzie!


Jestem totalnym bezproduktywnym leniem i przyznaję się do tego bez bicia. No dobra, może jednak trochę gryzie mnie to, że jestem taka a nie inna, no ale w końcu idzie się po osiemnastu latach przyzwyczaić. Jak zwykle w poniedziałek mam wieelkie nadzieje odnośnie przyszłego weekendu, że boże, czego ja nie zrobię, pokój posprzątam, lekcje odrobię (pierwszy raz chyba..), że zrobię zadania z matmy, że obejrzę wszystkie filmy, że zrobię wszystko to, czego mi się w tygodniu nie chciało... A kończy się na tym, że trudno mnie siłą z łóżka wyciągnąć, bo nawet budzik dzwoniący mnie nie przekonuje, ani nawet rodzinka dumnie hałasująca po całym domu, co to dla mnie! Potrafię przerzucić się na drugi bok i usnąć, a później żałować, że przebimbałam sprawę. Z drugiej jednak strony, te dwa dni od tego są - od bezproduktywnego leżenia, jedzenia i nicnierobienia. W tygodniu wstajemy rano, musimy doprowadzić się do używalności w jakimś tam określonym czasie i iść do ludzi.  
A w weekend? A w weekend nic nie musimy! Możemy wylegiwać się do południa, możemy leżeć, leżeć i jeszcze raz leżeć! Możemy snuć się w piżamie ile nam się tylko chce, nie musimy się malować, w ogóle możemy być takie nieogarnięte. No bo co jest potrzebne do tego, żeby wstać z łóżka, wejść do kuchni, wszamać coś i wrócić z powrotem na miejsce? Powiem wam więcej, nawet nikt nie powinien mieć nam tego za złe! W końcu kiedyś trzeba zregenerować siły, prawda? No pewnie, że trzeba, bo człowiek długo nie pociągnie na zużytych bateriach! Ja to mam jeden sprawdzony przepis na weekend. Ustawiam budzik na godzinę ósmą, budzę się i z tą malującą się satysfakcją na twarzy wyłączam go i stwierdzam, że kurde, ja mogę iść spać! I oczywiście tak robię....  A później - śniadanie przed telewizorem? Why not! Najlepiej w piżamie, pod grubym kocem, z kubkiem herbaty i pyszną kanapką! Czasem potrzeba niewiele, co by człowieka uszczęśliwić... 

Innym faktem jest to, że zakładam coś, czego i tak nie zrobię, więc przestałam to robić. Fajniej podchodzi się do sprawy, kiedy wiem, że nic nie muszę. Jeżeli mi się zachce, ok, mogę zrobić lekcje, mogę posprzątać, ale nie muszę. No ale dzisiaj, to ja miałam kogoś ochotę udusić... Któż wymyśla jazdy o siódmej rano w sobotę? Wstając o szóstej, myślałam, że pozabijam wszystkich, co staną na mojej drodze. Okej, chcę jeździć, lubię to. Na porę też można przymknąć oko. No ale ta pogoda?! Że ja po ciemku do samochodu wchodziłam, a wycieraczki chodziły non stop? No proszę was, to ja bym już śnieg wolała... Ale o pogodzie mówić nie będę, bo chyba każdy widzi, co jest!  Kończąc mój totalnie bez sensu wywód powiem, że resztę dnia, zamiast spędzić na szkoleniu się ze znaków i skrzyżowań, których nie pojmuję, ja oglądam seriale i piszę. Coś widzę, że moja przyszłość z prawo jazdy wyglądaaa czarno, ale jednak jestem z siebie dumna, gdyż miałam dziś tą ostatnią jazdę. I jeszcze jedno - następna notka w moim wykonaniu będzie raczej smętna, więc nacieszcie się tym, co macie :D
I kupiłam sobie bilety na listopadowy koncercik happysadu i mam cudowne zdjęcie Kubusia w nagłówku. Dobra, możecie się zacząć o mnie martwić - to moja mania ;)
I teraz możecie pogratulować mi spostrzegawczości - Morze Słów siódmego października obchodziło półrocze swojego istnienia, a ja, jak ta ciućma ostatnia, zapomniałam!

20.10.12

Versatile Blogger Award


Dzięki uprzejmości kochanej Emi zostałam nominowana do zabawy ;) Akurat dobrze się złożyło, bo brałam się za pisanie posta a jakoś nie wiedziałam, o czym chcę napisać... A tu problem rozwiązany. Do dzieła! :) 





Należy:

-nominować 15 blogów do wyróżnienia,

-poinformować wybrańców o wyróżnieniu,

-zdradzić 7 faktów o sobie,

-podziękować za nominację,

-zawiesić nagrodę na swoim blogu.


weheartit.com

1. Herbatomaniaczka - no po prostu podstawa. Wszyscy wokół mnie wiedzą, że jestem absolutną fanką tegoż napoju, a moje życie nie miałoby najmniejszego sensu, gdybym jej nie piła. Jest najlepsza na wszelakiego rodzaju smutki - gdy mi zimno, gdy nie wiem co ze sobą zrobić, albo jestem zamotana różnymi wydarzeniami, a jednak chwilę na jej zaparzenie zawsze znajdę. Najlepiej smakuje mi ze swojej szklanki (właściwie mam cztery szklanki z uchami, z fajowskimi napisami), a z kubka, niestety, nie wypiję. Dodaję do niej ogromne ilości cukru (raz Rodziciel stwierdził, że tego NIE DA SIĘ pić, ale ja się z tym nie zgodziłam), niekiedy cytryny, choć moim skromnym zdaniem cytrusik zabija ten po prostu miodzio smak. How sweet! Do niegdyś piłam wyłącznie Lipton, ale, że kiedyś po prostu przestała mi smakować, przerzuciłam się na Jones - równie pyszniutka, a właściwie - najpyszniejsza. 



weheartit.com
2. Książkoholiczka. Takie drugie absolutum. Czytam zawsze i wszędzie. Nawet wtedy, kiedy tego robić nie powinnam, czytam. Gdy mi zabraniają i gdy każą się uczyć, czytam. Nie czytałam jeszcze tylko na lekcjach, bo jestem nadal onieśmielona przed nauczycielami. Daleko mi do śmiałków, którzy będą dyskutować z nauczycielem, bo mają takie widzimisię. Zaprawdę nie rozumiem ludzi, którzy nie lubią czytać, gubię się, jak można tego nie lubić?! Przecież to jest zapominanie o swoich problemach, zjawianie się w innym świecie, gdzie wszystko jest lepsze - no i kurde! Przecież dzięki temu poznaje się świat, ludzi, inne toki myślenia... To jest zamknięcie się przed... nowościami? Ale dobra, niech robią ludzie co chcą. Ja kocham! Ostatnio naszła mnie fala na powrót Jeżycjady, albo Harry'ego Pottera. To takie dwie serie guru w moim życiu. 



google.pl
3. happysadomanka - nie zabijecie mnie? Ja wiem, że pewnie mnie macie już dosyć z tym gaworzeniem o happysadzie, ale kocham was równie mocno i czuję, że mi to wybaczycie! Wydaje mi się, że rozwodzenie się nad tym, jakże oni są wspaniali i kochani i  w ogóle naj nie ma sensu, to powiem tylko, że wybieram się na koncert w listopadzie, tylko jeszcze muszę obczaić z kim by iść!





weheartit.com
4. Lakieromaniaczka. Gdy przypadkowo nie wiem, co robić, spoglądam na swoje paznokcie, pomalowane dzień wcześniej i stwierdzam, z nieschodzącym z twarzy uśmiechem, że TRZEBA to zmienić, dlatego też wyciągam z szafki wieelkie pudło z kolorowymi buteleczkami i zaczynam malować! Ponadto, wypad na zakupy bez zakupu lakieru to wyjście stracone! Co z tego, że już mam trzy takie lakiery o baardzo podobnym odcieniu?! No bo przecież, Mamo, ten jest inny! Nie błękitny, tylko taki pooodniebny! Wieelka różnica, a jednak! No naprawdę, w pudełku mam kilka niemal identycznych lakierów, a ja i tak szaleję za kolejnymi odcieniami. Żeby mi się chociaż chciało malować wzorki (do czego nie mam kompletnie talentu), to ok. A ja maluję jednostajnie, ostatnimi czasy dwa paznokcie (kciuk i ten koło małego palca XDD) na inne. Teraz mam fioletowy z takim musztardowym, a ostatnio miałam taki burgund. (pocieszcie mnie mówiąc, że każdy ma takie zboczenia, bo ja koocham lakiery! i ich zapach!)


deviantart.com

5. Facebook. No ja wiem, że to jest złe. I w gruncie rzeczy nie dobre, bo uzależniające. Ale ja to lubię! Jak mi się nudzi, to uwielbiam obczajać profile znajomych, paczać, jak to się kochają (albo i nie), jak to zrywają raz na dzień, by do siebie wracać... W gruncie rzeczy to bardzo ciekawe zajęcie dla kogoś, kto nie ma własnego życia, tylko siedzi, pije herbatę, czyta, słucha happysadu i maluje paznokcie XD Jestem w zamknięciu, i nic nie mówcie, bo ja się dobrze z tym czuję :D Powracając, mimo, że facebook jest kompletnym odmózgowiaczem, to ja go... no lubię. Tak się wszyscy wystrzegają, ze jest zły - a jest jak z disco polo - nikt nie słucha, a wszyscy znają. Dużo osób ma, ale dużo osób się nie przyznaje - cóż z tym zrobić? Ale ja i On to miłość bezwzględna!



weheartit.com
6. Pisanie. Jestem od tego uzależniona. Nie ważne czy chciałabym z tym zerwać, czy nie. To nie ma znaczenia, to nie dgrywa żadnej znaczącej roli. Niejednokrotnie próbowałam z tym zerwać, wracało z większą siłą. Po prostu było. Czasem lubię zrobić sobie herbatę, zgasić lampki i w świetle komputerowego ekranu pisać, przelewać myśli na klawiaturę, odnajdywać w bohaterach coś, co jest cząstką mnie. Opisywać idealne życie innych i marzyć, by mi też kiedyś się coś takiego przytrafiło. Nierealne a jednak. Tego się nie wyzbędzie - o czym nie pomyślę, zastanawiam się, jak by to opisać. To zboczenie! (kolejne...)






weheartit.com
7. Naiwnością nie grzeszę. Gdy wszyscy mi mówią, bym o kimś zapomniała, ja daję drugą szansę, nie zauważając, że praktycznie staje się ona trzecią, a później czwartą. Naiwność jest moją siostrą, bo ja naprawdę wierzę w ludzi, niezależnie od tego czy tego chcę czy nie. Wierzę, że w ludziach jest dobro. Może chowane gdzieś, strzeżone przed ludźmi, ale jest. Nie raz i nie dwa się na tym przejechałam, i zamiast nauczyć się na błędach popełniam ten błąd po raz kolejny. Jestem monotonna? Pewnie. Ale po prostu jak zaufam jednej osobie, nie potrafię tego zmienić, niestety...



No. Nominuję Violet Hills, Alien , Anonimową, Fox i Solamente ;) 

i odnośnie kolejnych notek, zapytam, o czym byście kochani chcieli poczytać :))
PONAWIAM PROŚBĘ ;)

12.10.12

"He was like frozen sky in October night..."

 
tumblr.com

Październik rozpoczął się pełną parą, a ja mam tylko jedno marzenie - żeby to jakoś się poukładało. Znaczy, pewne rzeczy się nie mienią, tak jak pewne osoby nie wrócą do mojego życia, no chyba, że we wspomnieniach, co jest wysoce prawdopodobnie. Jutro będzie TEN dzień, ten dzień, w którym rok temu wszystko się zaczęło i jestem pewna, że jutro to wszystko wróci, jeszcze bardziej niż do tej pory. Prawdopodobnie nie będę mogła usnąć i prawdopodobnie będę patrzyła się na zegar, żeby zobaczyć która godzina. Wszystko składa się z prawopodobieństw, co mnie troszkę osłabia. Nic nie mogę zmienić, podobnie jak nie mogę się do tego przyzwyczaić, do tego stanu rzeczy, więc po prostu będę brnęła przed siebie ze świadomością, że jakoś to będzie i nadal naiwnie licząc, że cholera, na pewno o mnie pamiętają i się odezwą. 






Ostatnimi czasy cierpiałam  na maniakalne poszukiwania kalendarzyka torebkowego na przyszły rok. Momentami dostawałam oczopląsu od nadmiaru okładek i ich różności, a okazało się, że najpiękniejsze są te najprostsze, i tak było i tym razem. Wprawdzie byłam rozdarta pomiędzy londyńskim krajobrazem a tym, jednak stwierdziłam, że chcę mieć jeden dzień na jednej kartce i wybrałam ten. Zdjęcie robione telefonem, więc nieco kolor zniekształcony, niemniej... DLACZEGO DOPIERO OD STYCZNIA BĘDZIE AKTUALNY, choć ja bym już chciała wpisywać rzeczy?! (Okeeej no, urodziny już wpisałam! Nawet studniówkę i maturę! I zakończenie roku szkolnego!) Jestem na tego punkcie maniaczką (podobnie jak na punkcie Kubusia, ale ciiiI!), więc będę codziennie zaglądała do jego zacnego wnętrza i zacieszała. OOOK!

Pieprzę od rzeczy, non stop słuchając october and april, co w sumie jest adekwantne do miesiąca, ale staram się zagłuszyć głupie myślenie, więc jeżeli nikogo nie zanudzam, to dodam, że byłam wczoraj na zakupach, i mimo, że z czytaniem książek jest u mnie ostatnio szaro i czarno wręcz, to kupiłam sobie McDusię, choć powinnam lekturę czytać, ale jak zwykle przeczytam streszczenie (huehue, a mam zamiar pisać maturę rozszerzoną z polskiego, POZDROO!). Poza tym, na własnym doświadczeniu przekonałam się, że żeby dostać dobrą ocenę z maturalnego wypracowania wcale nie muszę czytać lektury - Ludzi bezdomnych zaczęłam, a nie dokończyłam, a z wypracowania na podstawie dwóch fragmentów jako druga osoba z klasy dostałam 4( najlepsza ocena!) więc jestem chyba z leciutka genialna. 


W poniedziałek jadę na trzydniowe maturalne rekolekcje, więc mój zaciesz z weekendu jest o tyle większy, że będzie trwał pięć dni. Zmiana szablonu wypadła mi w sumie dosyć niespodziewanie, bo jakoś mi się chciało czegoś nowego (czym układ dwukolumnowy jest), jednak pewne jest, że jak mi sie znudzi, to i jutro mogę zmienić na normalny. 


Tak sobie myślę... Będzie co ma być, oczywiście, ale ja nie chcę. Chcę ich, ale co zrobić? 


Jak się nie ma czego się chce, to się cieszy z tego, co się ma, bo przecież mogło być o niebo gorzej! (Dobra, tak się próbuję tylko pocieszać....)


4.10.12

"Skąd to wiedzieć mam, co to może się stać.."






klik.



Jest czasem moment, w którym wspomnienia wracają ze zdwojoną siłą. Niezależnie od tego, czy tego chcemy czy nie, pojawiają się ni stąd ni z owąd, tocząc z nami niezwykle niesprawiedliwą batalię - wiadomo, że jesteśmy na przegranej pozycji. Może nie powinnam tego pisać, może, bo przecież jeszcze rok temu tak skrzętnie tego pilnowałam, żeby nikt nie powołany się nie dowiedział. A teraz jest mi obojętne, po prostu…



Wiesz, że minęło półtora roku, odkąd Cię poznałam? Pamiętam, poprosili nas, żebyśmy dali swoje numery gadu, żebyśmy się zapoznali, w końcu mieliśmy współpracować, tworzyć zgrany zespół. Napisałeś raz, drugi, później trzeci, ale to już moja kolej. Fajnie się nam gadało, czasem oboje załamywaliśmy ręce nad wszystkim,  by po chwili śmiać się w niebogłosy z mojej, czy Twojej głupoty. Pamiętam, jak obnosiłeś się, że Go masz. Mówiłam Ci, że jesteś najszczęśliwszym facetem na świecie i, że pewnie niejedna kobieta jest wkurzona, że wolisz Jego. To nic, że przez moment i ja tak myślałam. Wolałam zrezygnować z własnej fantazji, by cię mieć. Po prostu.



Dlatego zaskoczyło mnie, jak pewnego dnia napisałeś, że chcesz się pożegnać. W mojej głowie zapaliła się jakaś awaryjna lampka, ale pozwoliłam Ci mówić. A ja właśnie się rozpłakałam. Siedzę, piszę i płaczę. Powiedziałeś, że masz dosyć. Że wszystko jest zbyt trudne, zbyt ciężkie, zbyt nie do ogarnięcia. Wiesz, że wtedy, podobnie jak teraz, płakałam? A co miałam zrobić? Klęłam, krzyczałam, błagałam. Nie rób tego. Powiedziałeś, że będziesz pamiętać. Że będziesz nade mną czuwać. I poszedłeś.



Tyle pytań, a odpowiedzi zero. Tyle rozwiązań i możliwości, a zero szans. Chciałabym cofnąć czas. Powrócić do okresu sprzed dwóch tygodni. Próbować przekonać Go, że kolejna próba nie ma sensu.  Że ma dla kogo żyć. Wiem, że raczej by to nie pomogło. Ale miałabym czyste sumienie. Że zrobiłam wszystko, co w mojej mocy. A teraz wiem, że po części zawaliłam.



A ja starałam się usnąć. Bo napisałeś wieczorem, późnym. Ciekawe, czy pomyślałeś, że nie będę mogła usnąć z nerwów. Bo i tak się stało. Leżałam, gapiłam się w ciemny sufit i czekałam. Modliłam się, „proszę, niech on tego nie robi. Niech go ktoś znajdzie w odpowiednim momencie, niech tak się stanie…” Może usnęłam. Nad ranem? Ekstra. Na drugi dzień byłam nie do życia. Czekałam na moment, w którym zamknę się w pokoju i będę mogła płakać. Wiesz, że nawet rozważałam włamanie się na twoją skrzynkę pocztową, by zdobyć Twój numer telefonu?



Znów sobie coś zrobił. Znów nie mam z nim kontaktu i znów wierzę, że z tego wyjdzie... Dlaczego życie jest takie trudne? Dlaczego los odbiera nam wszystko?



Gdy się odezwałeś, miałam skrajne emocje. Z jednej strony sama Cię chciałam zabić, za to co mi zrobiłeś. Z drugiej strony miałam ochotę rzucić się na szyję, i powiedzieć cieszę się, że jesteś. Obiecałeś, że już więcej tego nie zrobisz. Niedowierzałeś, że się bałam. Niska samoocena była Twoją wadą. Myślałeś, że jestem taka jak inni, którzy szydzili z Ciebie ze względu na Twój homoseksualizm. Ale mnie to nie obchodziło, naprawdę.



A później wszystko tak szybko się potoczyło. Splot nieszczęśliwych wydarzeń, przeklęta jesień, depresyjna cholera. Przychodzi, odchodzi… A wszystko co dzieje się podczas niej, zapada w pamięć. Dni splątane w niepewności. W strachu, czy znów będziesz chciał ze sobą skończyć. Żałosne próby okaleczenia siebie, mój płacz. Moje nieprzespane noce, myśli, czy jesteś, czy żyjesz. Chęć podróży, by znaleźć się przy Tobie. By móc rozwiać wątpliwości na temat twojego istnienia. Wiesz, że momentami miałam wrażenie, że to bajka? Że ktoś robi sobie ze mnie jaja, że ktoś mnie wkręca. Bo przecież margines nieszczęścia, bynajmniej w Waszym przypadku, został przekroczony. I to jak…



Teraz nie mam wątpliwości. Nigdy tego nie zapomnę. Jakaś wielka część mnie zginęła wtedy, kiedy ty ginąłeś między palcami. Kiedy ulotność chwili rzeczywiście była ulotna. Kiedy chwila, kiedy minuta ciągnęła się w nieskończoność, a brak wiadomości od Ciebie czy od Niego był równoznaczny z tym, że coś jest nie tak.



A teraz cisza. Od pół roku żadnej wiadomości, czy zdawkowego „cześć, cześć”. Do tej pory skrzętnie omijałam ten temat. Byłam z siebie dumna, że mi się udało. Że odgoniłam od siebie przeszłość, że pozwoliłam jej zniknąć.



Ale nie potrafię pogodzić się z tym, że już się mną interesujecie. Że kiedy wszystko może się dobrze ułożyło – bo nie mam pewności, czy żyjesz, czy może odszedłeś w nicość, bo miałeś dość – przestałam się liczyć. Naprawdę, nie chcę wiele. Po prostu wiadomości „jest dobrze”. Czy to tak wiele? Tymczasem ja, głupota, usunęłam wszelkie numery, z wami się kojarzące. A tak chciałabym  się z Wami skontaktować…



Nie, wszystko jest ze mną w porządku. Przynajmniej połowicznie, bo od dwóch dni słucham tych piosenek co wtedy i płaczę, kiedy nikt nie patrzy. Jesień nie jest moją ulubioną porą roku i ze względu na zeszłoroczne wydarzenia, nigdy nie będzie. Historia opisana jest w stu procentach realna, chociaż ja momentami chciałam, by to nie działo się naprawdę. Pisząc to, w większości czasu płakałam, wspominając wszystko to, co nieuchronnie minęło. I co prawdopodobnie nigdy nie wróci. Dobra. Nie jest ze mną dobrze. Chcę usnąć. Nie obudzić się? Czemu nie. Mam dość.

Pogrubiony tekst, to fragmenty notek z tamtego okresu, które publikowałam na poprzednim blogu. Wtedy nie chciałam się tym dzielić, a teraz…



„Tak się boję, o siebie, że zostanę sam, o swój psychiczny stan…”