Czuję
się wyprzedzona. Wobec tego muszę działać, by nie pozostać w tyle za innymi. Chociaż
smutno mi, że nie mam o czym pisać normalnych notek, tylko posiłkuję się wyzwaniem,
które to wyzwanie miało być jedynie dodatkiem, a nie całością tego, co tutaj
umieszczam. Mam nadzieję, ze z nadejściem września czy października (choć to
jeszcze takie odległe się wydaje), zacznie się coś u mnie w końcu dziać.
Mam mieszane uczucia, co wybrać. Psów raczej się boję, oprócz dwóch, które wałęsają się po moim
podwórku. Uroczy, wiecznie głodny labrador czy świrnięty owczarek niemiecki,
który chyba mnie nie lubi bo z klatki na mnie szczeka wredota jedna. Koty kocham, ale nieszczęśliwym trafem
wszystkie, które się przypałętały do nas, po jakimś czasie nas rzucały. Więc
odpowiedź narzuciła się sama: trochę kotki i trochę pieski.
Dom czy mieszkanie.. odpowiedź również sama się
napatacza. Wiadomo, że dom. Wychowując się w domu, myślałam sobie: u licha, jak ludzie mogą w bloku wytrzymać. Sama
na własnej skórze przekonałam się, z czym to się je, i dlatego wierna pozostanę
domom – mam nadzieję, że tak mi się w życiu ułoży, że będę mogła sobie na niego
pozwolić, na własny ogródek i bardzo miłą w nim atmosferę.
Z pisaniem notek na
bieżąco nie mam problemów. Piszę o tym, co się u mnie dzieje, poniekąd spisuję
wszystkie wydarzenia, dlatego planowanie przynajmniej dla mnie jest
bezsensowne. Przy okazji jednak pisania recenzji i publikowania ich, czasem
napiszę sobie coś „na zapas”, i wtedy sobie już decyduję co opublikować
pierwsze.
Śpiew czy taniec – szczęście w nieszczęściu, że
nie tylko nie umiem śpiewać, ale i tańczyć więc… Tłumaczę sobie to tym, że inne
talenty mam , a co!
Góry czy morze. Bezapelacyjnie morze. Leżenie
sobie na plaży, słońce, szum fal! Góry kojarzą mi się jedynie z koniecznością
popylania na nartach, marznięciem, wypadkami na stokach więc morze wygrywa.
Choć oczywiście zimą koniecznie trzeba góry odwiedzić, choćby tylko po to, by
sobie popatrzyć.
Facebook czy twitter… To trudny wybór, chyba powiem tak, że
po połowie. Facebook jest przydatny jeśli przychodzi do kontaktu ze znajomymi,
ludźmi z uczelni. Możliwość zakładania grup, konwersacji – wiadomo, wielkie ułatwienie.
Oczywiście, jest mnóstwo ludzi, którzy nie do końca pojmują gdzie zaczyna się
prywatność, ale mniejsza. Twittera lubię za to, że mogę – w miarę anonimowo –
ponarzekać sobie na co/kogo chcę. Mogę marudzić dzień i noc, mogę dodawać
głupie tweety mające jedynie sto czterdzieści znaków i zawsze znajdzie się ktoś, kto podziela mój ból. Oironio pytała się
ostatnio, na czym tenże twitter polega. Kochana! Możesz tam narzekać na co chcesz, na to, że
za zimno/za ciepło, że się źle czujesz, że happysad odpisał ci na komentarz i
zawsze znajdzie się tam ktoś, kto cię zrozumie. Ani nie potępi, ani nie
wyśmieje… wiesz, tam same czuby są. Dlatego polecam!
Odpowiedź
bardzo prosta. Lato! Jestem takim
wielkim niesamowitym zimorodkiem, że po prostu buu, tak nienawidzę zimy, jak
tylko można jej nienawidzić. Za zimno. Za dużo warstw na siebie trzeba ubierać,
w związku z czym zanim wyjdzie się na dwór to mija GODZINA, bo sweter, kurtka,
buty, czapka, rękawiczki, szalik, i wygląda się i porusza jak pingwin. I można
łatwo wywinąć orła. I zrobić z siebie debila. I zamarznąć. Stanowczo wolę
umierać z gorąca niż z zimna!
Książkaksiążkaksiążka! Nie mówię, że filmy są
beznadziejne, ale wiadomo – jeśli jakaś książka ma ekranizację, wpierw nakazuje
się przeczytanie książki. Bo później już nic nigdy nie będzie takie samo. To
wam powiadam. Nie, żeby wyszło że robię jakąś nagonkę na filmy / ekranizację
książek, ale wiecie, książka, pierwsze wrażenie jest ulotne, i niestety jak się
obejrzy wpierw film na podstawie książki, a poźniej książkę, to można sobie
zepsuć wrażenie.
Herbataherbata!
Jestem herbatoholikiem. Jeżeli chcesz mnie do siebie zaprosić pamiętaj: musisz
mieć herbatę. I potrafić porządnie ją zaparzyć. Musi być czarna, mocna i słodka.
Tak! Ale kawusię też lubię tyle, że moja kawusia to przewaga mleka i cukru. I
tam troszkę kawy. Herbatka rządzi.
Niegdyś,
będąc jeszcze gimbusiarskim dzieckiem nienawidziłam sukienek. Boże, jak ktoś mi
się kazał ubrać w sukienkę czy spódniczkę, to plułam jadem i żarem
jednocześnie. Jak śmieli mi kazać zakładać sukienkę, niewygodną, w której
marzły mi nogi i w ogóle! Jednak w odpowiednim momencie poszłam do liceum i
okazało się, że te sukienki/spódniczki są fajne. I wygodne. A jak zimno w nogi,
to można zainwestować w grubiutkie rajstopy i wtedy nawet mrozy wam nie
straszne. Dobra, to ostatnie to kłamstwo, bo w zimie ograniczam chodzenie w
sukienkach. Niemniej zmieniłam swoje podejście do tej sprawy: czasem chce
się ubrać wygodnie, a czasem chcę wyglądać ładnie, więc tutaj muszę rozłożyć po
równo.
Ufufuf.
Nie wiedziałam jak się za to wziąć, ale jest, w końcu wypociłam! Z każdym
kolejnym podpunktem robi się coraz ciekawiej i normalnie chyba powinnam pisać
sobie te podpunkty z wyprzedzeniem, bo w takim tempie to ja do Wielkanocy się
nie wyrobię XD