Chyba jestem jakimś magnesem na nieszczęścia, który to
przyciąga je na potęgę. Spoko, zdążyłam się przyzwyczaić, dzięki temu moje
życie jest fascynującą przygodą, którą jakby ktoś spisał na kartki i wydał
podejrzewam, że spotkałaby rzeszę zwolenników. Taka Lu niewydarzona. Tylko by
trzeba jakiś tytuł chwytliwy wymyślić, ktoś, coś? J
Ależ mnie w zeszłym tygodniu rozłożyło. Serio. Po wtorkowych
jazdach coś mnie złapało, grypa żołądkowa chyba, masakrycznie wykańczająca,
która doprowadziła mnie do tego, że po dwóch nocach i całym dniu bez snu,
spędzonych na klęczkach w przybytku obłożonym kafelkami, wylądowałam
czwartkowego rana w ośrodku zdrowia. Oczywiście musiałam konkurować o uwagę ze
starszymi ludźmi, do których osobiście nic nie mam, ale skoro idą jedynie po
recepty, nie widziałam problemu przepuszczenia w kolejce mnie, słaniającej się
na nogach i nie widzącej przez oczy. Ale to taki szczególik. Jak w końcu
tą uwagę pani doktor zdobyłam, ta się przeraziła. Odwodnienie – orzekła, spoglądając na mnie spode łba, bazgrząc coś
w zeszycie. – To co, do szpitala
pasowałoby. Ja, w oczach istne przerażenie, słabo mi się jeszcze bardziej
zrobiło. A później znów zachciało mi się wymiotować. Odrzekłam cichym
głosem, iż nie chcę. Wobec czego pani
posadziła mnie (po kilku chwilach narady) w pokoju dyżurnym, podpięła wenflon
(w tymże czasie Matula została wysłana do apteki po przewód łączący wenflon z
tym czymś z kroplówką) i oczekiwałam na podpięcie pod dragi. Siedziałam sobie więc dwie godziny, najpierw przyjmując coś
na wymioty, później jakieś sole pewnie, ale nic nie mówię, bo się nie znam.
Poprosiwszy o zwolnienie z dwóch dni, pani powiedziała, że wenflon mi zostawi
to jutro, jak się polepszy to zdejmie, a jak nie no to obędzie się bez kłucia.
Gdyby nie fakt, że pielęgniarka, bandażując wenflon szarpnęła mnie tak
niemiłosiernie, pewnie bym się zgodziła. Ale zawyłam wtedy swoim głosem iż proszę-to-natychmiast-wyjąć-w-te-pędy!, więc
mi wyjęła. Nie obyło się bez oburzenia, tym razem ze strony Matuli mej. Że jak
to tak. O nie, kochana rodzicielko! Ja się tyle wycierpiałam, że nie chciałam
się użerać z ustrojstwem w ręce. Jak więc wróciłam do domu, po tych X godzinach
bez spania, tak się rzuciłam na łóżko, że tylko goście mnie odwiedzali i
sprawdzali, czy żyję. Otóż: żyję! (Szkoda, że tego pytania nie zadał sobie nikt
z uczelni, bo nikt nie spytał się, czemu mnie nie ma, i czy będę, i czy co się
dzieje. Chyba nie umiem nawiązywać kontaktu z ludźmi.) Jazdy więc piątkowe
ominęłam, czego niesamowicie żałuję. Sądzę jednak, że marny kierowca byłby
wtedy ze mnie, mającej problem z wejściem po schodach także no. Źle by się
skończyło.
Także jak widać, nawet, jak nic się u mnie nie dzieje, to
zawsze jednak coś. Wszyscy mi w domu mówią, że ich „przestraszyłam”,
„wystraszyłam” i „żebym tak już nie robiła”. Oświadczam: nie planuję. A los
się teraz pewnie ze mnie zaśmiał, idź cholero.
tumblr
W ogóle wstałam
dzisiaj bez sensu na zajęcia o ósmej, z podkrążonymi oczami i w ogóle nie do
życia. Okazało się bowiem, iż niepotrzebnie ruszyłam swe litery. Jak zwykle. Nikt mnie o niczym nie informuje, wszyscy mnie olewają. Wszyscy. Jest nijako. Słabo, źle i nijako. Wiosno, daj mi trochę tego kopa
pozytywnego… Tak troszku… Mogę prosić?
Kończąc już, powiedzcie mi, dlaczego jestem oceniana przez to, jak jestem ubrana, jaki mam telefon, jakie buty? Dlaczego ludzie pałają do mnie taką nienawiścią? Dlaczego czuję się coraz bardziej niechciana i nie na miejscu? Czym sobie zasłużyłam? Do dupy jest...