Kiedy przychodzi moment otrzeźwienia, wychodzi na to, że to
życie nie jest takie złe. Kilka słów wypowiedzianych w poprzedniej notce
sprawiło, że nie tylko poczułam się trochę lżej, ale zrozumiałam, że otaczają
mnie tu i tam wspaniali ludzie, dzięki którym nigdy nie zginę, choćbym nawet
chciała. Nie wiem, czy ktoś pamięta, ale rok/dwa lata temu wspominałam o X, z którym
to niby coś było, ale nic nie wyszło. Nadal gadamy - raz na jakiś czas, i kiedy w ostatniej rozmowie napomknęłam coś o
moim melancholijnym nastroju, oraz o tym, co go wywołało usłyszałam tylko „jak
mogę Ci pomóc, zaradzić?” a na twarzy mej pojawił się uśmiech. Wprawdzie
uśmiech do ekranu laptopa – ale to zawsze coś. Wiem, że na wiele osób mogę
liczyć, a to, co ma nadejść… Pewnie kiedyś nadejdzie. Więcej cierpliwości,
Lusiu :)
Jakiś czas temu usiadłam przysłowiowo na czterech literach i
pomyślałam, co ja będę po tych studiach robić. Dopiero po trzecim roku będę
mogła wybrać specjalizację, mam więc czas. Kiedyś myślałam nad krytyką
literacką, która wydawała się być świetnym pomysłem, w wakacje wprowadzili
jednak coś takiego jak coacha medialnego, który to: „Wspiera on szczególnie
osoby pracujące na stanowiskach odpowiedzialnych za kontakty i komunikację z
mediami oraz kreowanie profesjonalnego wizerunku firmy w mediach.” Kiedy to
wydało się dla mnie opcją nawet nawet, zdałam sobie sprawę, że kiedyś, kiedy
myślałam, że dostanę się na filologię angielską, rozważałam zostanie tłumaczem
przysięgłym. Co przecież nadal jest dobrym pomysłem, i wcale a wcale nie
kolidowało by z tym coachem. Nie wiedziałam jednak, czy nie potrzebuję do
spełnienia tego marzenia skończonych studiów filologii właśnie. Okazuje się
jednak, że - wedle ustawy z 2004 roku, którą udało mi się w czeluściach
Internetów wygrzebać, „tłumaczem przysięgłym może być osoba fizyczna, która: (w
skrócie) ma obywatelstwo jednego z państw UE, zna język polski, ma zdolność do
czynności prawnych, nie jest karana [...] , ukończyła wyższe studia i uzyskała
tytuł magistra [...]”. Sprawdziłam
przypisy, czy aby na pewno nic nie pisze o konkretnej magisterce, jednak nie.
Czyli, idąc tym tropem – zrobię magisterkę coacha, zdaję test składający się z
kilku części i mogę czynić tłumaczenie. W międzyczasie znalazłam również
certyfikat, który uznawany jest w większości państw, który to też mam plan
zrobić. Plan jest piękny, bo i cel jest uroczy – bycie tłumaczem, przynajmniej
w mojej głowie – wydaje się być super pomysłem, bo jest to ograniczony kontakt
z ludźmi, pracę mogę wykonywać w domu, jednocześnie nie odcinając się od ludzi
totalnie. Teraz trzeba tylko powoli zdawać sesje… i może jakoś będzie?
Brzydka pogoda nieco podcina mi skrzydła, bo po wyjściu z uczelni marzę tylko o tym, by dostać się do mieszkanka, ale wiecie co? Odzyskałam spokój ducha, wiem, że wszystko będzie dobrze, nawet jeśli nie teraz, to kiedyś tam na pewno. Robię to, co lubię - dużo piszę, dużo czytam, biorę udziały w konkursach związanych z recenzjami, piszę do kolejnych wydawnictw... I pomimo, że z Gazety nadal cisza, czyli mnie nie chcą, jest dobrze. (Swoją drogą, nadal nie napisałam sprawozdania z praktyk, nadal nie zaniosłam podpisanych umów do pani opiekun.. oj będzie się działo). Czy to dorosłość puka do mych drzwi? Wszystko zaczyna być takie poważne, odpowiedzialne. Wszystko jest w moich rękach, zaczynam się tego bać. Choć.. pewnie radość, jeśli coś się powiedzie, będzie nie do opisania. Tym miłym akcentem kończę dzisiejszą, aż chyba zbyt pozytywną notkę. Oby nic się nie schrzaniło! A, no i życzę nam wszystkim, by w sobotę, ten wyjątkowy dzień w roku, pogoda nam nie dowaliła. Bo sie pogniewam!
a na pożegnanie Kuba. Tak. On tańczy. Tak. Jestem równie zdziwiona. I nie, wcale nie patrzę na tego gifa dniami i nocami. Prawie że wcale że w ogóle. Wybaczcie!
happysad - lista życzeń