Znowu mam wrażenie, że czas mija gdzieś obok mnie, a ja jestem zaledwie świadkiem tego wszystkiego, co dzieje się gdzieś wokół. Ponadto koniec ferii nie napawa mnie optymizmem, a wręcz przeciwnie. Gdybym mogła jakoś przespać ten okres, i obudzić się gdzieś pod koniec maja - byłoby pięknie. Za pięknie, jak się okazuje, bo wychodzi na to, że powinnam w końcu ruszyć szanowne cztery litery. Ale co tam, dam radę, jakoś, ale dam. Ale teraz o czymś milszym.
Wróciłam wczoraj z gór, chociaż sercem i umysłem nadal tam jestem. Wspaniała, góralska atmosfera, śnieg, zima - wszystko tak, jak być powinno. Jedno pytanie - dlaczego tak krótko? Mogłabym tam być wieki, nawet jeśli z jeżdżeniem nie jestem koniecznie za pan brat. Przez większość dni słońce świeciło ładnie, ukazując nam piękne widoki - szczyty gór zatopione w chmurach, śnieg pokrywający wszystko, co spotka na swojej drodze. Czasem do szczęścia potrzeba niewiele, a nie zdajemy sobie o tym sprawy. Ci ludziska stoją w kolejce do wyciągu, dlatego ja tam w tamtym dniu byłam tylko objazdowo ;)
Zapamiętajcie - niezależnie od tego, jaką Wasza mama robi szarlotkę, lub jaką herbatę robicie sobie sami - wszystko to w karczmie na stoku smakuje o niebo lepiej. A ja jestem tego żywym przykładem. Zamiast czerpać przyjemność z jazdy (choć trzeba przyznać, że w tym roku mi się fajnie jeździło) to większość czasu przesiadywałam w karczmach i zajadłam namiętnie szarlotkę i popijałam herbatę za herbatą. Wszyscy się później ze mnie śmiali, że ja smakosz normalnie i krytyk. Ale muszę przyznać, że wszystkie karczmy, w których jadłam przeszły test białej łyżeczki. Drugie zdjęcie robione z wnętrza, pewnie w przerwie w jedzeniu. Aż mi się tęskno robi, gdy sobie myślę, że kolejny taki wypad - jeśli się uda - dopiero za rok. Może do tej pory przekonam rodziców, że jednak te spodnie narciarskie, co dostałam przed dziesięcioma laty są niefajne i nie chcę w nich jeździć, bo obecnie opornie to wyjaśnienie działa.
Pomijając to wszystko, to mi się najzupełniej w świecie nie chce. Na samą myśl o jutrze, jakoś mi się niedobrze robi, że znów tych wszystkich ludzióf zobaczę. Okazało się bowiem, że nawet nie jesteśmy w stanie przez dwa tygodnie dojść do porozumienia z kupnem podwiązek, więc... Ale ja mam swoją, jakby co. Wiedziałam, że nie wyjdzie to kupowanie jednakowych, przezorny zawsze ubezpieczony. W moim kalendarzu na ten tydzień znajdują się rzeczy mało ważne, a myśli wciąż skupiają się na sobocie. Prawdopodobnie za bardzo się ekscytuję i wszystko minie jak z bicza strzelił, ale taka jestem.
Z co lepszych informacji, za półtora tygodnia mam egzamin na prawko. Wczoraj znalazłam test, według nowej podstawy i jakoś sobie pomyślałam, że spróbuję. Zadowolona robiłam wszystko zgodnie z instrukcjami. Pozytywny wynik jest od 68 punktów na 74. A ja miałam równiusieńkie pięćdziesiąt jeden. Słodko, co nie? I jeszcze przed chwilą, zupełnie omyłkowo oczywiście, natknęłam się na TEN obrazek. Jak tak dalej pójdzie, to nikt nie będzie mógł zdać nie tylko praktycznego, co już jest w ogóle jakąś przesadą, a jeszcze teoretycznego. Tylko pogratulować pozostaje. I modlić się za mnie, żebym w końcu zdała, no bo ile można?
Ostatnio zostałam zaproszona do kilku kolejnych zabaw. Niebawem ukaże się notka, w której umieszczę odpowiedzi, bo na razie nie mogę się za to zabrać ;)