28.9.14

Miesiąc w obiektywie / Błogosławione tu i teraz i zaraz...

Miesiąc w obiektywie to zabawa, polegająca na tym, iż przez cały miesiąc (tym razem październik) robimy zdjęcia, telefonem, tosterem czy nawet chlebakiem (tu panuje istna dowolność) a później dzielimy się nimi na swojej stronie/blogu. Od razu zaznaczam, że to nie jest mój pomysł, w poprzednim roku ogarniała to K. , tym razem ja zabrałam się za reaktywację. Na początku listopada wszyscy zgłoszeni do zabawy wysyłają mi na n.pierwiastek.nielad@gmail.com sklejki z wszystkimi zdjęciami zrobionymi przez miesiąc (tymi opublikowanymi na swoim blogu również) i ja opublikuję taką notkę jakoś w początkach listopada. Jeżeli chcecie się zgłosić, napiszcie w komentarzu "Zgłaszam się" i adres bloga. Wklejajcie również u siebie powyższego banerka, tło powinno być przezroczyste (tak przynajmniej w Gimpie ustawiłam.)

*

Pokój w Krakowie powoli staje się bardziej mój. Jednak dalej nie chce mi się wierzyć, że to już. Po drodze dostałam plan zajęć, załamałam się... Także no. Start w nowy rok akademicki nastąpi dopiero we środę (na szczęście - tylko jedne zajęcia!). Na kilkugodzinne przerwy czwartkowe mam pomysł, przynajmniej na ten najbliższy czwartek - w końcu wypada odwiedzić Gazetę celem odebrania podpisanej umowy (wstyd, Szefo dzwonił do mnie dwa tygodnie temu, że jest, ale ja spoza Krakowa, to nie chciało mi się specjalnie jechać) no i celem, rzecz jasna, przypomnienia, że tak, ja mogę zajrzeć, ja mam czas, jak tylko walniecie umowę, to oczywiście! Tym się trochę stresuję, bo no, co jeśli zapomnieli a ja się nastawiłam? Jeszcze gorszy strach mnie łapie na obcowanie z ludźmi, od których się odzwyczaiłam. Jedyną pociechą jest to, że jednak udało mi się ogarnąć Ebay, co lepiej, kilkanaście godzin po wpłaceniu pieniędzy dostałam wiadomość, że bateria została wysłana. Teraz tylko kupić sobie bilety na happysad w Krakowie, i jakoś leci. Co nie zmienia faktu, rzecz jasna, że mi się nie chce.  Bo mi się zawsze nie chce. Ot co.


25.9.14

jesienna nieprzygoda (czyli losu szulerka)


Jest zimno. I szaro. I buro. W mojej głowie nie ma czegoś takiego jak przekonanie się do jesieni, gdyż iż sądzę, że to po prostu strata czasu. Ten tydzień to jakaś porażka. Po pierwsze, w poniedziałek wyłączyli Internety. Ot sobie oglądałam, kulturalnie, coś, a tu pif-paf, nie ma. Router działa, Internetów nie ma. Dopiero dzisiaj problem ów rozwikłaliśmy. Więc się smęciłam po domu pół tygodnia i nie miałam co robić. Oprócz grania w Simsy. Czwóreczkę!! Cóż za przednia zabawa. No i nie dość, że nie było Internetów, to się okazało, że jest zimno. Ale tak strasznie zimno. Bo nie można zapalić w domu!! Bo coś tam w rurach. I trzeba po hydraulika. Tyle, że od kilku tygodni dzwonimy i prosimy. I nic. A pan od Internetów wczoraj dzwoniony i przyjechał dzisiaj. Rozważam przeprowadzenie się do kuchni, gdyż iż tam od kuchenki jest ciepło. A tato nie reaguje. A trzy razy dziennie powtarzam, że mi zimno. I że jak zamarznę, to będzie jego wina osobista. A on nic sobie z tego nie robi. Mam nadzieję, że coś wykombinuje. Bo picie stu kubków herbaty dziennie jest męczące. Dla czajnika. Wykończy się biedny. I ja gdzieś po drodze. No a od środy uczelnia, co jeszcze bardziej mnie miażdży, bo mi się nie chce. Poczyniłam jednakowoż pierwsze zakupy w celu uczelnianym, a piękny skoroszyt sobie kupiłam. I byłam na mieszkaniu.. Ale oczywiście ani nie wzięłam metra, żeby zmierzyć ile mam miejsca na szafkę, ani okna na firankę. Także zanim pojadę do Ikei będę musiała chyba jeszcze raz podjechać. Ale nawet i to nie jest pewne gdyż iż nikt nie ma czasu ze mną jechać. Czuję się pomijana. Nawet happysady sobie ze mnie pogrywają. Czekam na tą płytę i czekam, i chyba się nie doczekam. Wczoraj dali dwa singielki. Hm, nie mam zdania, nie chcę oceniać póki nie usłyszę wszystkiego. Wobec tego liczę (naiwnie), że premiera będzie w poniedziałek. Plis! No i jeszcze z aktualności, to poczyniam zakupy na ebayu (dacie wiarę, że nie da się w kraju kupić baterii do mojego laptopa?), oszczędzając stówę. Bo w Polsce, trzy stówy. A w Ameryce dwie. Z dostawą!! Ale chyba wpierw osiwieję, bo PayPal ze mna nie współpracuje i znów czekam. I czekam. I czekam. Może się doczekam? Jak nie zamarznę, rzecz jasna. Bo to jest chore, że przesyłam kaskę z konta na paypal, wyliczoną wedle tego ile mnie kosztuje przedmiot, a paypal inny ma chyba przelicznik. Więc "dosyłam" sobie jeszcze dyszkę. Agr! I wypiłam właśnie herbatkę i idę robić kolejną.

Jesienio, zgiń w męczarniach.

17.9.14

Uzależnieni od technologii

Czy potrafimy żyć bez rozwijających się co rusz technologii, których celem jest ułatwianie naszego życia? Czy jesteśmy sobie w stanie odmówić nowinek technologicznych tylko po to, by móc powiedzieć: mnie to nie obchodzi? Sądzę, że tak. Ale tu moje pytanie: po co? Mówienie, że dawniej bez tego się obyło jest bez sensu bo zakładam, że gdyby dwadzieścia lat temu była możliwość chociaż jednej z teraźniejszych nowinek, wszyscy by to wzięli. Idziemy z duchem czasu, rozwijamy się, rozwija się świat i technika a my korzystamy z jej dóbr. Rzecz naturalna.

Ale miało być o aplikacjach, z których korzystam i które niejeden raz uratowały mi tyłek. Zatem.


Facebook, Messenger, Instagram, Twitter, Tumblr, We Heart It wszyscy pewnie znają i kochają (albo i nie), więc tu nie ma się co rozgadywać. Lecim dalej. Jestem wierna jednemu słownikowi, mianowicie Pons, który jest dla mnie jednym z najbardziej rzetelnych. Tłumaczone słówka czy nawet zdania są gramatycznie poprawne. A, że słownik pod ręką warto mieć zawsze to już nie muszę wspominać. Później jest Square InstaPic  czyli program, który przygotowuje fotki do wrzucenia na Instagrama (wiadomo o co chodzi, kiedy normalnie wklejam na Insta zdjęcie, muszę je obciąć, dzięki temu programowi, nie). Jak dojadę uratowało mi tyłek, zgubienie się posiadając tą aplikację jest wręcz niemożliwe - doprowadzi mnie z każdego miejsca w Krakowie na uczelnię, czy gdzie tam chcę. Aplikacja ta obsługuje kilkanaście miast, i według mnie jest najlepsza. Mogę wpisać przystanek, na którym się znajduję i na który chcę dotrzeć, mogę też po prostu sprawdzić rozkład jazdy danej linii autobusowej/tramwajowej. 2048 też chyba nie muszę przedstawiać, lubię sobie zacinać, jak się nudzę. Mój kalendarzyk jest przeznaczony raczej dla kobiet. Przyznam, że zawsze miałam problemy  z zapisywaniem dat rozpoczęcia okresu w notesikach, zapominałam po prostu. Ta aplikacja to swojego rodzaju kalendarzyk, w którym zaznaczam te dni , po kilku wpisanych miesiącach aplikacja automatycznie oblicza dni cyklu i daje przybliżoną datę następnego krwawienia (ale prywata :P). Kupony do McDonalds - no comments. My day znowu to aplikacja, która ułatwia odliczanie do jakiejś daty. Wystarczy, że wpiszę datę, nazwę wydarzenia, obrazek (jako tło) i mogę wysunąć to na któryś z ogólnych pulpitów. Keep to notatnik, który łączy się z przeglądarką Google Chrome (muszę tą aplikację odinstalować, bo od tygodnia pykam na laptopie na Operze), jeśli jestem zalogowana na tym samym koncie Google. Na czym to polega? Wpisuję jakąś notatkę, zapisuję i za moment odtwarzam tą listę na komputerze. VSCO Cam czyli obrabianie zdjęć i mój ostatni faworyt, My Tom - coś na kształt Pou, jednak zamiast ziemniaka (?) mamy kociaka, który miauczy, da się głaskać po brzusiu (a przy tym fajnie mruczy!) i ogólnie jest słodki. Zaraziła mnie siostra i no cóż, nie byłam w stanie się oprzeć. Co lepsze, koty mówią: jeżeli włączę aplikację i zacznę coś gadać, kot to powtórzy. Moja mama patrzyła na mnie z politowaniem, kiedy grałam, jednak apogeum osiągnęła widząc, jak położyłyśmy z siostrą swoje telefony obok siebie, odpaliłyśmy aplikację i wiecie, ja coś powiedziałam, więc jeden kot powtórzył, a później drugi... I tak w kółko. To jest mój kociak. Słodziaszny, nie? Oj źle się ze mną dzieje.... :D


A tak się prezentuje moje cudo. Białe. Byłam wniebowzięta jak się okazało, że zamiast czarnego uda się biały. Mam fioła na punkcie zmieniania tapet (niekiedy nawet codziennie), na pulpicie głównym nie mogę mieć żadnej ikonki, coby mi niczego nie zasłaniała no i obudowy... Do tej pory miałam plastikową, przezroczystą po bokach, a z tyłu była kolorowa, jednak tą gumową sprezentowała mi siostra. Powoli mi żółknie (właśnie, znacie jakiś sposób na to?) niemniej jestem w niej zakochana. A tapeta obecna, no wiecie... Czar zdjęć czy coś - ale pewnie do mojego happysadomaniactwa zdążyliście przywyknąć :D

Macie ulubione aplikacje? Używacie któryś z tych, które ja wymieniłam, a może znacie coś godne polecenia? Pozdrawiam!

16.9.14

'co tu robić Panie Boże żeby zostać młodą?'


Nadchodzą jesienne wieczory przesycone ciszą, magią, melancholią. W związku z tym pasuje dobrać sobie odpowiednią muzykę, która koi nasze nerwy i samopoczucie. Dzisiaj nastał dla mnie taki wieczór, bo trzęsę się z zimna, piję herbatę i jem domową bułeczkę. I w główce mam kilka piosenek idealnych na te wieczory, smutne wieczory. Oto kilkq z nich, które wałkuję od kilku dobrych miesięcy.... Podzielicie się swoją jesienną playlistą?






 Tak jakoś nijako mi dzisiaj, więc zostawiam Was z tą myślą... I prędko się odezwę z czymś nowym :)

myślałam o notce poświęconej aplikacjom, z których korzystam na swoim telefonie, może być? :)

12.9.14

"Remembering things just to tell ‘em so long..."

Znów ogarnia mnie takie dziwne uczucie, że wiele chcę zrobić, ale jak zaczynam, to szybko mi brakuje tego zapału, który był jeszcze w momencie planowania. Tyle miałam zrobić, tyle miałam przeczytać, tyle miałam napisać. Skończyło się na przewijaniu kursora w dół, odświeżania facebooka co chwilę i jeszcze to zdziwienie na twarzy, że o matko to już ta godzina. How? Moje plany wakacyjne w czerwcu wyglądały pięknie. Będę dużo czytała, może pouczę się angielskiego (ha, ha, ha), może odkurzę prawko (najwyższa pora i zarazem żart stulecia) i zacznę pisać, na poważnie. Jedyne, co zrealizowałam to... w zasadzie nic. Czytałam mało, bo moja biblioteka jest durna i nic w niej nigdy nie ma. Do angielskiego nawet nie podeszłam, no bo jak to uczyć się w wakacje, prawko: stwierdziłam, że nie mam cierpliwości i prędzej rozerwę egzaminatora niż faktycznie zdam. No i to nieszczęsne pisanie. Kiedy mam pomysł, nie mogę go ubrać w słowa. Kiedy słowa się układają, znowu pomysł wyparowuje z głowy i wsjo, radź sobie sama. Postanowiłam podejść do tego z innej strony. W marcu założyłam bloga recenzenckiego. Wpadłam więc na pomysł, że wakacje to może czas na nawiązywanie współprac. Ileż ja e-maili nawysyłałam, ileż wydawnictw naszukałam. Odpisała jedna księgarnia. Niedawno odkryłam, w tym tygodniu nawet, że niedługo w Krakowie targi książki, to może napiszę, bo jest podstrona dla blogerów. To mi się udało - dostanę wejściówkę na cztery dni. Tylko, że... wciąż mi mało. Chciałabym się rozwijać pod tym względem. Zaglądam na fora pisarskie, gdzie ludzie wstawiają swoje twory. Staram się czytać na bieżąco, komentować, zostawiać po sobie ślad. Próbuję również pisać, czy to swoje opowiadanie, które chwilowo leży i kwiczy z niemocy, czy pojedynkowe (dobieram się z osobą w grupę, wybieramy temat przewodni, dajemy sobie czas i później się mierzymy tymi pracami). Staram się walczyć o swoje marzenia. Co więcej - stałam się na tyle odważna, że na własnym Instagramie dałam wklejkę o blogu, tym recenzenckim na innym profilu. Czyli otwieram się na ludzi. Pytają: masz bloga? A ja - pomimo wielkiego, ogromnego i paraliżującego strachu - mówię, że tak. I teraz wiem, że muszę tam pilnować, co piszę. Nie chodzi jednak o ten strach, że oni tam zaglądają, ale że teraz nie wypada się poddać. Bo przecież jak powiedziałam a, to muszę dojść do z

Mam problem z obietnicami, choć tutaj, jestem tu już ponad dwa lata. Mimo, że mam czasem totalną niechęć, żeby rzucić to w przysłowiową cholerę, lubię to. Lubię pisać, lubię bawić się słowem, lubię wiedzieć, że ktoś mnie czyta i ktoś docenia. I o ile tutaj anonimowo odbieram to nieco indziej, to jeżeli koleżanka, która dostała adres, i która przeczytawszy kilka recenzji mówi, że jej się podoba, że zazdrości talentu pisania, to mam cholerną satysfakcję. Wszystkiemu winny jest brak wiary siebie, którą to wiarę powoli odbudowuję. W zasadzie wiem, że stać mnie na dużo, a to, że tego nie osiągam to oznaka mojego wiecznego lenistwa a nie tego, że coś ze mną nie tak. Potrzebowałam kopniaka w dupę, takiego solidnego, żeby w końcu wziąć się za to, co lubię robić i przyłożyć się do tego. Idę do celu, wiem, do czego dążę i co chcę osiągnąć. Przede wszystkim nie boję się ludzi. Najważniejszym krokiem okazało się przezwyciężenie swoich strachów i lęków. Jeszcze jakiś czas temu gdyby ktoś mi się spytał, czy lubię/umiem pisać pewnie bym go nerwowo wyśmiała, bo odkrył mój sekret. Ale to nie jest mój sekret. To moja umiejętność, którą muszę pielęgnować. Mam kontakt z jedną księgarnią i wciąż nie mogę uwierzyć, że jednak niejako mi zaufali. To daje dużo. 

Ogarnia mnie niesamowita niemoc kiedy nie mogę ubrać w słowa swoich myśli. Kiedy pomagam siostrze pisać wypracowanie i wiem, co chcę napisać ja, co chce ona, żeby było zawarte a siedzę przed komputerem i wkurzam się sama na siebie bo nic nie idzie po mojej myśli. Jestem zbytnią perfekcjonistką, chcę, żeby wszystko było dobrze. Nie lubię nieprofesjonalizmu, oczekuję go od osób, z którymi współpracuję, bo ja muszę mieć porządek. Wkurza mnie, kiedy ktoś postronny, kto zupełnie nie zna się na tej dziedzinie mówi, że przecież „pisanie jest łatwe” bo „siadasz i piszesz i gotowe”. Nie ma w tym nic prostszego. Praca i zajęcie jak każde inne. Jedni realizują się czynem, ja słowem i umysłem. Przegrzana łepetyna od natłoku myśli czy rzeczy które chce się opisać, a nie może? Witam! 

To, co chciałam powiedzieć od samego początku, to to, że choć nie spełniłam większości swoich planów wakacyjnych, to odważyłam się pokazać ludziom to, co lubię robić. Co najważniejsze, robienie tego, co się lubi sprawia mi ogromną satysfakcję, tak samo jak właśnie niejakie ujawnienie się.. A co do targów, to tak, jako bloger dostałam wejściówkę darmową na cztery dni i pieję z radości dosłownie i w przenośni.

Jeśli ktoś przez to przebrnie, dziękuję... Musiałam się wygadać. A tu piosenka, która ostatnio siedzi mi w głowie. A swoją drogą, otworzyli na moim kierunku nową specjalność, coaching medialny i jestem nim wniebowzięta, chyba się na tą specjalność zdecyduję.. 



6.9.14

"Wiem lepiej" czyli o tym jak ludzie zaszli mi za skórę


Staram się być cierpliwa. Naprawdę staram się. Próbuję puszczać ludzkie gadanie mimo uszu, bo wiem, że prędzej zwariuję, niż komuś innemu przemówię do rozsądku. Z tą kwestią nauczyłam się żyć. Nigdy chyba jednak nie ogarnę tego, dlaczego ludzie mi się wtrącają do mojego życia, bo wydaje się im, że wiedzą lepiej a ja na pewno źle robię. 

 Pisałam już w którejś z poprzednich notek, że mój chwalebny kierunek (który ja uwielbiam) niezbyt dochodowy jest, warto jednak zaznaczyć, iż zdaję sobie z tego faktu sprawę i cóż, wolę studiować to, co mi się podoba niż coś, co miałabym polubić na siłę. Niektórzy ludzie myślą jednak, że w momencie podejmowania decyzji byłam niepełnosprawna umysłowo, bądź dostałam chwilowego zaćmienia umysłu, bo przecież na trzeźwo bym tego nie wybrała. 

I o ile pani z praktyk, mówiąca o sponsorze wcale nie zaszła mi za skórę, bo wszystko było mówione w tonie raczej prześmiewczym, który to podchwyciła moja rodzina i teraz się ze mnie śmieją, tak pani alergolog, do której udałam się kilka tygodni temu z pewnością przekroczyła swoje kompetencje. Okazało się, że byłam u tej pani jeszcze w czasach kiedy byłam brzdącem, to tak apropo. W czasie wypisywania mi recepty na jakieś specjały, kiedy mój umysł skupiał się na tym, żeby odebrać sobie te lekarstwa i sobie ulżyć, spytała się o moj kierunek (w tym momencie to nauczka, żeby albo nie mówić w ogóle, albo wymyślić rzeczowy skrót). Odpowiedziałam więc zgodnie z prawdą i wtedy.... 

... armagedon. Zaczęło się. Przez niemal dziesięć minut dowiedziałam się, że mianowicie jak mogłam sobie zmarnować życie, idąc na coś takiego, jak moja matka mogła mi pozwolić na takie marnowanie życia, bo to, bo tamto, bo źle, bo niedobrze, bo nie ma kasy, bo nie ma przyszłości, lepiej by na coś pożądanego przez pracodawców szła, a to, że nie będzie tego lubiła, to kogo to obchodzi, chyba kasa ważniejsza i dalej w tym tonie. Ja rozumiem, że każdy ma w życiu inne priorytety. Staram się to szanować. 

Dlaczego jednak każdemu wydaje się, że poszłam na wieczne zmarnowanie, wręcz nie do odratowania? Otóż drodzy, kochani ludzie, zacznijcie się wreszcie troszczyć o tyłki własne, bo mój tyłek szanowny jak na razie ma się dobrze. I nie planuję, żeby ten stan się pogorszył, więc możecie spać spokojnie - chyba dam sobie radę. Mam kilka planów, kilka marzeń i wcale nie muszę być prawnikiem bądź lekarzem, żeby cieszyć się życem.

Czy tak trudno zaakceptować czyjeś wybory?

2.9.14

Boję się ludzi, którzy...

...nie mają zainteresowań. Zupełnie serio mówię. Ogólnie rzecz biorąc, staram się akceptować ludzi takimi, jakimi są. Wiem, że ja jestem od nich różna, że mam inne upodobania co do spędzania wolnego czasu, nie piję, nie palę, nie chwalę się tym, że leżę pod ławką ulana w sztorc na twarzoksiążce (bo też nie upiłam się jeszcze do tego stopnia i w najbliższej przyszłości nie planuję), po prostu wiodę inne życie. Utrzymuję się w przekonaniu, że wszyscy mają prawo żyć tak, jak chcą. (Choć przychodzi mi to niezmiernie trudno.) Nie rozumiem jednak jednego. Jak można żyć, nie mając żadnych zainteresowań? Tego, niestety, moja humanistyczna głowa, przesączona wspominkami o czerwcowym egzaminie z filozofii, nie ogarnia. Ale do rzeczy.
weheartit.com
O moich zainteresowaniach mogę mówić non stop. Czy o happysadzie (ukłony dla familii, która patrzy na mnie z przymrużeniem oka, kiedy latam podniecona jakimś njusem, albo wyję, bo płyta później), czy o tym, że każdą wolną chwilę spędzam albo na czytaniu, albo na pisaniu. O tym, że uwielbiam Suits i Grey's Anatomy, że wychowałam się na Harrym Potterze i do tej pory go kocham, o tym, że uwielbiam blogować, o tym, że uwielbiam notatniki, długopisy, sklepy papiernicze. O tym, że kocham siedzieć na youtube i poznawać nowych wykonawców, tych, zupełnie różnych od promowanych przez media. O tym, że zamiast gadać z ludźmi wolę słuchać muzyki. O tym, że wydałabym wszystko na książki, czy dobrą herbatę. O tym, że zamiast iść na miasto, wolę się położyć na łóżku i pomyśleć. O tym, że poznałam wiele wspaniałych osób przez Internet, o tym, że nie utrzymuję kontaktu z nikim z gimnazjum. O praktykach w gazecie, w której się zakochałam, o tym, że chciałabym tam dorywczo pracować, o tym, że marzę o napisaniu książki, że chciałabym pisać artykuły. O tym, że uwielbiam malować paznokcie, czy pić hektolitry herbaty (coli również). O tym, że nie odrywam się czasem od tumblra, bo lubię oglądać piękne rzeczy. Po prostu mam o czym opowiadać. Może nie wychodzę za często z domu, ale mam swoje zainteresowania, coś, co lubię robić, co kocham robić. Mam ukochany zespół, serial, wokalistę, książkę. To wszystko mnie w jakiś sposób definiuje. 
Gratulacje! chyba sobie ustawię przypomnienie na rok następny XD

Mam jednak koleżankę, która nie przejawia żadnych zainteresowań. Przebywając z nią przez cały dzień dałoby się zauważyć, gdyby lubiła coś bardziej czy czymś mocniej się interesowała. Tego, niestety nie jestem w stanie zauważyć. Jestem ciekawa, co robi gdy zajdzie po zajęciach do mieszkania. Nie mi oceniać, co robi w czasie wolnym, jednak nie ogarniam tego, jak można nie mieć ulubionego zajęcia, którym się człowiek na przykład odpręża. Wystarczyłoby zwykłe rozwiązywanie krzyżówek czy patrzenie się w sufit, jeżeli to kogoś rajcuje.. Ale że nic, że taka pustka?


Boję się ludzi, którzy niczym się nie interesują. Nie rozumiem ich. Jak tak można, żyć z dnia na dzień... po nic? Bez niczego? Bez odliczania do koncertów/publikacji/nowych płyt. Bez miłości do piosenki, do tego, co ze sobą przekazuje, do głosu artysty. Do słów autora książki, którą ma się w ręku. Bez tęsknoty do tej jednej jedynej wolnej chwili, by zrobić coś, co się kocha. Bez odliczania do nowego odcinka serialu i zastanawiania się: what dafuck? To jest po prostu takie bezosobowe. Uwielbiam moment kiedy robię to, co lubię. Kiedy nie skupiam się na uczelni, na innych ludziach, kiedy nie muszę wyglądać, tylko czuć. 

wehearit.com
Co sądzicie o takich ludziach? Boicie się ich? Bo ja tak. Kompletnie i totalnie. Nie lubię być taka, jak inni. U mnie w domu nikt nie jest. Moja siostra, przez to, że ma swoje zdanie i wygląda jak chce (i nikt się w to nie wtrąca) ma problemy z nauczycielami, którzy robią kłopoty. Bo wygląda, to pewnie nie umie. Lepiej wyglądać jak czarna masa, być czarną masą, której wklepie się każde głupstwo i lepiej będzie się nią kierować? To nieporozumienie. Lubię być taka, jaka jestem. Inna, dziwna, niespokojna... Ale kocham siebie. I czego chcieć więcej?

się rozpisałam. :o