Zawsze marzyłam o tym, żeby napisać coś w Dniu Bloga. W zeszłym roku pomysłu nie przelałam do edytora, bo za bardzo nie wiedziałam co powiedzieć... A teraz, no cóż, zważając na to, że cierpię na totalny brak Weny, może być ciekawie... ;)
Wsiąknęłam w ten blogowy światek przeszło pięć lat temu i dopiero pisząc to zauważam upływ czasu - chyba jestem stara. Ale co to były za czasy! Słitaśne adresy blogów, kolorowe, jarzące i migoczące tła, na których nie było widać tekstu (a może to i dobrze?), mnóstwo konkursów i postrach każdego blogera bez znajomości: wymianki. To dopiero było, to licytowanie się, albo wkurzanie się, że za mało się dodało, czy ktoś był szybszy od nas i szybciej wciskał enter. Mimo wszystko wydaje mi się, że dobrze zrobiłam, zostając w tym do tej pory.
Teraz, wzbogacona o większe doświadczenie, z uśmiechem na twarzy patrzę na to, co było: zawsze tak jest, że żeby do czegoś dojść, żeby coś osiągnąć, wpierw trzeba się nieźle sparzyć. Ot, takie prawo nauki czy coś. (Dobra no, pocieszam się, że jeszcze może coś ze mnie wyrośnie i że wcale nie jest za późno!). Poza tym, dzięki blogowi poznałam wiele wartościowych osób - wiele z nich zagrzało sobie stałe miejsce w moim serduszku, z innymi nasze drogi po prostu się rozeszły. Mimo wszystko zostaną wspomnienia tego, jak dobrze było, jak fajnie i jak przyjemnie. A tego nikt nam nie odbierze.
Przede wszystkim, blog daje pewnego rodzaju wolność: słowa, czy myśli. Nie muszę się zastanawiać, czy pisząc jakiś tekst, ktoś się obrazi. Bo ten ktoś najzwyczajniej w świecie nie musi tego czytać! Właśnie, kolejna rzecz - nic tu nie jest wymuszone. Tak samo jak ja nie zmuszam nikogo do czytania moich wypocin, tak samo nikt nie może narzucić mi swojej woli. Jesteśmy... niezależni? A gdy jeszcze lubimy pisać, chcemy podszkolić własny warsztat... Nie ma nic lepszego! Także, życzę wam, drodzy blogerzy, żeby kolejny rok był tak dobry, jak ten. By Wen was nigdy nie opuszczał, żebyście poznali wspaniałych ludzi, jeśli jeszcze tego nie zrobiliście i po prostu cieszyli się każdym dniem ;)
Skoro ten post jest już i tak z tyłka wyjęty, to wspomnę o pewnej dręczącej mnie rzeczy: mianowicie, ja nigdy na filmach nie płaczę. Nigdy. Okej, czasem się łezka w oku zakręciła, ale to by było na tyle. No i pewnego wolnego wieczoru odpaliłam sobie film, który miał być komedią. Oczywiście miał, a nie był, bo... No właśnie. Bo był totalnie smutną i załamującą komedią, przy której o tak wyglądałam:
kwejk.pl |
w związku z czym to o tym, że ja nie płaczę, mogło zostać po prostu wyśmiane. Bo ja nie płakałam, tylko beczałam rzewnymi łzami, myśląc sobie: o boże! że co? że jak? tak się nie robi! I tylko momentami, przywodząc sobie przed oczy mój aktualny wygląd, dodawałam: rany, niechże nikt tu nie wejdzie i mnie nie zobaczy. Siorbiąc przez nos, pochłaniając chusteczki jak czipsy, nie mogąc nawet czegoś się napić, bo tak mi się ręka telepała, doszłam do wniosku, że nie jest jednak ze mną tak źle. Mam uczucia! Do tej pory jednak widząc obrazki z tego filmu, oczy same zachodzą łzami. No cóż, Lu ma uczucia: cieszmy się i radujmy! Tym miłym akcentem kończę na dziś... W następnej notce wspomnę o moim przyszłym mieszkaniu, więc: do następnego!
Ładnie tu, co nie? Podziękowania dla Panny Kariny, która wytrwale spełniała moje zachcianki, i która później - wyłącznie z mojej winy - znów pomagała mi grzebać w html. Dzięki kochana! :* (Pozdrowienia dla BKWA!)