I stało się. Niespodziewanie, ale przecież wiadomo bylo, że prędzej czy później to nastąpi. Wybrałabym chyba wersję później, bo wizja matury nieco mnie przeraża, aczkolwiek większość nauczycieli dzisiejszego dnia zaszczepiła we mnie wiarę, że cholera - będzie dobrze. Coby nie wyszło, że moja (była już) klasa lubi spokój, okazało się, zaraz po przyjściu do szkoły, że naszej wychowawczyni nie będzie. Mniejsza o przyczyny, po prostu jej nie ma. Lekka konsternacja, no bo jak? Tak trzy lata nauki i żadnego pożegnania? A skąd! Po odbębnieniu wszelakich konwenansów, długiej przemowie dyrektora, rozdania nam przez niego świadectw, pożegnania się z nauczycielami, narobienia mnóstwa zdjęć, ostatniej kawy ze szkolnego automatu wyruszyliśmy z misją: do domu wychowawczyni. Mina pani profesor, widzącej swoich niemal czterdziestu wychowanków na podwórku wprost bezcenna :) Bez łez się oczywiście nie obeszło, no ale po prostu nie dało się inaczej :
Miło będę te trzy lata wspominać. Wiele się wydarzyło, czasem dobrego, czasem złego... Nawet fakt, że klasowo dogadywaliśmy się nienajlepiej, że to wszystko czasem nas przerastało.. Było dobrze. Wycieczek było jak na lekarstwo, bo nikt nie chcial organizować. Przy każdej większej "okazji" kłóciliśmy się wniebogłosy, bo każdy miał swoje zdanie i nikt nie chciał ustępować. Non stop przekładaliśmy sprawdziany czy kartkówki, naiwnie wierząc, że tak, nauczymy się na następny termin, nawet jeśli w większości były to po prostu banialuki wyssane z palca. Tak, omijaliśmy wiele lekcji, często w szkole nas nie było, podobno o tym w pokoju nauczycielskim było najgłośniej. Tak, fizyka i chemia nie była naszą mocną stroną, podobnie jak inne przedmioty, które wymagały nieco więcej mądrego myślenia. Tak, nawet historii nie lubieliśmy, mimo, że z wychowawczynią. Było za to dużo powodów do śmiechu, dużo przekrzykiwań, śmiesznych sytuacji, które w niejaki sposób nas do siebie zbliżyły. I mimo, że z wieloma osobami pewnie się już nigdy nie spotkam (no, może na stuleciu szkoły, za parę lat) to będę tęsknić. Bo niezależnie od tego, jaki miałam z nimi kontakt, było miło. I jak zwykle, za szybko się skończyło... Ale taki bieg i kolej rzeczy.
Tymczasem, żeby tradycji stało się zadość, Pani Wychowaczyni nieomyliła się wspomnieć, żebyśmy sie uczyli do tej matury, dając jednak pozwolenie na zabawę w dniu dzisiejszym. Chyba najbardziej będę tęsknić za nią i a za tymi tekstami, które nie raz i nie dwa powalały na kolana. Nikt by nie pomyślał, że tak można rozmawiać z uczniem, czy tak odzywać się do nauczyciela. Ale było w tym coś fajnego, coś, co wywoływało uśmiech na twarzy, kiedy Pani mówiła: A ty się sam w lustrze widziałeś? Lepszy nie jesteś. Czy broniła nas przed innymi nauczycielami nawet, gdy nasza wina... No cóż, była bezsporna.