Miesiąc temu była Nominacja Dobrych Myśli, dzisiaj jest Trening Dobrej Myśli, tak jak obiecałam
– każdego piątego dnia miesiąca. Taki mały hołd, ze strony mojej i tych, którzy
zechcą w tym wziąć udział.
Zanim zaczęłam pisać tą notkę,
myślałam, o czym w niej opowiem wszak miesiąc ten spędziłam w większości w domu
rodzinnym, i czy spotkało mnie jakieś dobre wydarzenie, o którym chciałabym
opowiedzieć?
Okazało się, że tak. Jedno,
właśnie jeszcze przed przerwą świąteczną, drugie parę miesięcy wcześniej, ale
skoro nie umieściłam go w podsumowaniu roku (bo zapomniałam), miejsce w tej
notce mu się należy.
Grudzień 2014 Zacznę od kameralnej wigilii
wśród znajomych. Podczas składania życzeń (przyznam się bez bicia – nienawidzę
tej czynności), podeszłam do kolejnej koleżanki by wypowiedzieć znaną wszystkim
formułkę, przy okazji dodając coś od siebie, żeby te życzenia bardziej trafiły.
Pośród tych, które sama z jej ust usłyszałam (mniej więcej ‘zdanie sesji’ które
to zawsze się musi pojawić, czy ‘spełnienia marzeń’) jedno zwróciło moją uwagę:
‘Lu, bądź zawsze taką pozytywną osóbką, która jak przychodzi na uczelnię, to
zwraca na siebie uwagę. Jesteś takim naszym pozytywnym duszkiem, dziękuję.’ Nie
powiem, zdziwiłam się. Bardzo się zdziwiłam. Stałam tak, jak słup soli, dopiero
po chwili zdolna do tego, by podziękować.
Wiele osób właśnie tu, na blogu, zwróciło mi uwagę,
że jestem pozytywną osóbką. Przyznam się jednak bez bicia, że tak trochę
patrzyłam na to z przymrużeniem oka, bo może taką siebie tu kreowałam? Bo może
nie wspominałam o tych złych i smutnych rzeczach, które mnie denerwują, na
które nie mam wpływu, co mnie doprowadza do szewskiej pasji. Jednak usłyszeć to
od koleżanki, z którą przebywa się – może w nie najbliższym kontakcie – dzień w
dzień przez kilka godzin… to jest coś. Co nie zmienia faktu, że za każde dobre
słowo z Waszej strony po prostu dziękuję :* I, prawda jest jednak taka, że to
Wy, moi kochani, jesteście mi bliżsi, niż ci, z którymi właśnie obcuję na co
dzień…
Lipiec/Sierpień 2014 Jak mogłam pominąć etap praktyk w notce
podsumowującej rok? Do tej pory w to nie wierzę. Przypomniałam sobie dopiero
wtedy, kiedy poszła do publikacji. Nie było sensu edytować. Bo w końcu, w moim
mniemaniu, zasługuje na więcej uwagi. Praktyki w Gazecie, które rozpoczęłam na
przełomie lipca i sierpnia zmieniły mój światopogląd odnośnie tego, jak praca
właśnie tam może wyglądać. Jednocześnie poznałam wiele wspaniałych osób: R.,
G., M., którzy nie traktowali mnie (czego się obawiałam) jak głupiej studentki,
której poprzewracało się w głowie, tylko jak normalną, dorosłą osobę, która
chce się nieco w tym kierunku podszkolić. Wspomnieniem są te trzy wspaniałe, za
krótkie tygodnie, które tam spędziłam, czy to układając na składzikowych
półkach, siedząc w komisji konkursu, czy
wprowadzając dane konkursowe do komputera. Uśmiecham się, gdy widzę wypisaną
opinię, mówiącą w samych superlatywach o tym, co tam robiłam. Uśmiecham się również na znak, że pamiętam rozmowy z portierem, kiedy „walczyłam” o klucze, albo wtedy, kiedy przyłapał mnie wychodzącą wcześniej - bo to ostatni mój dzień był. Serdeczność, z jaką tam siebie nawzajem i mnie traktowali, za każdym wspomnieniem łamie moje serducho na pół. Uśmiecham się jednak, gdy w głowie brzęczą mi ostatnie słowa G., kiedy odbierałam ostatnie papiery do zdania ich na uczelni: „do zobaczenia”. Czy to zwiastuje jakieś „do zobaczenia”? :) Oby!
Okazuje się, że dobre wspomnienia
otaczają nas ze wszystkich stron, naszym zadaniem jest jedynie to, by je
dostrzegać i by ich nie lekceważyć. W każdym zdarzeniu, nawet tym smutnym,
doceniać naukę, jaką otrzymujemy od losu, doceniać, że z jakiegoś powodu to się
stało i przede wszystkim – że każde dobre wspomnienie umili nam czas wtedy,
kiedy wydaje się nam, że gorzej już być nie może. To powinno być motto Treningu Dobrej Myśli, by właśnie
wszystko to w swoim życiu doceniać. Okazuje się, na przykładzie moim i tych,
którzy wzięli udział w grudniu w Nominacji
Dobrych Myśli, że tych dobrych wspomnień mamy naprawdę dużo… po co je więc trzymać
w skrytości serca?
Z informacji mniej lub prawie w ogóle nieważnych, miałam testy
chemiczne na wykrycie alergii na cokolwiek, jednak szesnaście ukłuć w ręce
poszło na marne, gdyż z tamtych ‘składników’ na nic uczulona nie jestem.
Kolejne podejście w marcu.
Jednak jeszcze później, już w domu, dywagowałyśmy z siostrą nad tym, co
jednak mnie może uczulać. Kiedy odrzuciłyśmy te najbardziej możliwe, zeszło
(jakimś dziwnym sposobem) na temat psów i ich sierści. Bo mamy w domu dwa
psiaki, ale ‘mieszkają’ w budach na dworze.
S: bo wiesz, gdybyś była na psy
uczulona, to słabo by było.
J: no wiem, zakazalibyście mi
wracać do domu - smutnym tonem, gdyż w domu wszyscy psiaki kochają
S: *siostra kontynuuje, udając
zamyśloną* cóż, wiadomo, ciebie by się sprzedało.. bo psów to jednak żal
J: mam rozumieć, psy wyżej na
rodzinnej drabinie ode mnie?
S: *z udawanym zaskoczeniem i
taką miną, jakbym bardziej prawdziwej rzeczy w życiu nie powiedziała* no chyba
rejczel! * po czym rękami zrobiła wagę ukazując, że w hierarchii rodzinnej psy
rzeczywiście znajdują się ponad mną.*
Także widzicie, jak mnie w tym domu kochają :D a z tymi ukłuciami, to
serio... szesnaście ukłuć... jestem podziurawiona, a nic z tego nie mam. A,
nawet zaczęłam dziś pisać pracę, którą mam oddać za tydzień. Najwyższy czas.
Ba, mam już dwie strony!