4.10.12

"Skąd to wiedzieć mam, co to może się stać.."






klik.



Jest czasem moment, w którym wspomnienia wracają ze zdwojoną siłą. Niezależnie od tego, czy tego chcemy czy nie, pojawiają się ni stąd ni z owąd, tocząc z nami niezwykle niesprawiedliwą batalię - wiadomo, że jesteśmy na przegranej pozycji. Może nie powinnam tego pisać, może, bo przecież jeszcze rok temu tak skrzętnie tego pilnowałam, żeby nikt nie powołany się nie dowiedział. A teraz jest mi obojętne, po prostu…



Wiesz, że minęło półtora roku, odkąd Cię poznałam? Pamiętam, poprosili nas, żebyśmy dali swoje numery gadu, żebyśmy się zapoznali, w końcu mieliśmy współpracować, tworzyć zgrany zespół. Napisałeś raz, drugi, później trzeci, ale to już moja kolej. Fajnie się nam gadało, czasem oboje załamywaliśmy ręce nad wszystkim,  by po chwili śmiać się w niebogłosy z mojej, czy Twojej głupoty. Pamiętam, jak obnosiłeś się, że Go masz. Mówiłam Ci, że jesteś najszczęśliwszym facetem na świecie i, że pewnie niejedna kobieta jest wkurzona, że wolisz Jego. To nic, że przez moment i ja tak myślałam. Wolałam zrezygnować z własnej fantazji, by cię mieć. Po prostu.



Dlatego zaskoczyło mnie, jak pewnego dnia napisałeś, że chcesz się pożegnać. W mojej głowie zapaliła się jakaś awaryjna lampka, ale pozwoliłam Ci mówić. A ja właśnie się rozpłakałam. Siedzę, piszę i płaczę. Powiedziałeś, że masz dosyć. Że wszystko jest zbyt trudne, zbyt ciężkie, zbyt nie do ogarnięcia. Wiesz, że wtedy, podobnie jak teraz, płakałam? A co miałam zrobić? Klęłam, krzyczałam, błagałam. Nie rób tego. Powiedziałeś, że będziesz pamiętać. Że będziesz nade mną czuwać. I poszedłeś.



Tyle pytań, a odpowiedzi zero. Tyle rozwiązań i możliwości, a zero szans. Chciałabym cofnąć czas. Powrócić do okresu sprzed dwóch tygodni. Próbować przekonać Go, że kolejna próba nie ma sensu.  Że ma dla kogo żyć. Wiem, że raczej by to nie pomogło. Ale miałabym czyste sumienie. Że zrobiłam wszystko, co w mojej mocy. A teraz wiem, że po części zawaliłam.



A ja starałam się usnąć. Bo napisałeś wieczorem, późnym. Ciekawe, czy pomyślałeś, że nie będę mogła usnąć z nerwów. Bo i tak się stało. Leżałam, gapiłam się w ciemny sufit i czekałam. Modliłam się, „proszę, niech on tego nie robi. Niech go ktoś znajdzie w odpowiednim momencie, niech tak się stanie…” Może usnęłam. Nad ranem? Ekstra. Na drugi dzień byłam nie do życia. Czekałam na moment, w którym zamknę się w pokoju i będę mogła płakać. Wiesz, że nawet rozważałam włamanie się na twoją skrzynkę pocztową, by zdobyć Twój numer telefonu?



Znów sobie coś zrobił. Znów nie mam z nim kontaktu i znów wierzę, że z tego wyjdzie... Dlaczego życie jest takie trudne? Dlaczego los odbiera nam wszystko?



Gdy się odezwałeś, miałam skrajne emocje. Z jednej strony sama Cię chciałam zabić, za to co mi zrobiłeś. Z drugiej strony miałam ochotę rzucić się na szyję, i powiedzieć cieszę się, że jesteś. Obiecałeś, że już więcej tego nie zrobisz. Niedowierzałeś, że się bałam. Niska samoocena była Twoją wadą. Myślałeś, że jestem taka jak inni, którzy szydzili z Ciebie ze względu na Twój homoseksualizm. Ale mnie to nie obchodziło, naprawdę.



A później wszystko tak szybko się potoczyło. Splot nieszczęśliwych wydarzeń, przeklęta jesień, depresyjna cholera. Przychodzi, odchodzi… A wszystko co dzieje się podczas niej, zapada w pamięć. Dni splątane w niepewności. W strachu, czy znów będziesz chciał ze sobą skończyć. Żałosne próby okaleczenia siebie, mój płacz. Moje nieprzespane noce, myśli, czy jesteś, czy żyjesz. Chęć podróży, by znaleźć się przy Tobie. By móc rozwiać wątpliwości na temat twojego istnienia. Wiesz, że momentami miałam wrażenie, że to bajka? Że ktoś robi sobie ze mnie jaja, że ktoś mnie wkręca. Bo przecież margines nieszczęścia, bynajmniej w Waszym przypadku, został przekroczony. I to jak…



Teraz nie mam wątpliwości. Nigdy tego nie zapomnę. Jakaś wielka część mnie zginęła wtedy, kiedy ty ginąłeś między palcami. Kiedy ulotność chwili rzeczywiście była ulotna. Kiedy chwila, kiedy minuta ciągnęła się w nieskończoność, a brak wiadomości od Ciebie czy od Niego był równoznaczny z tym, że coś jest nie tak.



A teraz cisza. Od pół roku żadnej wiadomości, czy zdawkowego „cześć, cześć”. Do tej pory skrzętnie omijałam ten temat. Byłam z siebie dumna, że mi się udało. Że odgoniłam od siebie przeszłość, że pozwoliłam jej zniknąć.



Ale nie potrafię pogodzić się z tym, że już się mną interesujecie. Że kiedy wszystko może się dobrze ułożyło – bo nie mam pewności, czy żyjesz, czy może odszedłeś w nicość, bo miałeś dość – przestałam się liczyć. Naprawdę, nie chcę wiele. Po prostu wiadomości „jest dobrze”. Czy to tak wiele? Tymczasem ja, głupota, usunęłam wszelkie numery, z wami się kojarzące. A tak chciałabym  się z Wami skontaktować…



Nie, wszystko jest ze mną w porządku. Przynajmniej połowicznie, bo od dwóch dni słucham tych piosenek co wtedy i płaczę, kiedy nikt nie patrzy. Jesień nie jest moją ulubioną porą roku i ze względu na zeszłoroczne wydarzenia, nigdy nie będzie. Historia opisana jest w stu procentach realna, chociaż ja momentami chciałam, by to nie działo się naprawdę. Pisząc to, w większości czasu płakałam, wspominając wszystko to, co nieuchronnie minęło. I co prawdopodobnie nigdy nie wróci. Dobra. Nie jest ze mną dobrze. Chcę usnąć. Nie obudzić się? Czemu nie. Mam dość.

Pogrubiony tekst, to fragmenty notek z tamtego okresu, które publikowałam na poprzednim blogu. Wtedy nie chciałam się tym dzielić, a teraz…



„Tak się boję, o siebie, że zostanę sam, o swój psychiczny stan…”