30.3.14

"i nie przeszkadzaj mi bo tańczę!"

Zmiana czasu, mimo że tylko dwa razy do roku, zawsze wprowadza mnie w konsternację. Człowiek budzi się rano i nie wie, która jest godzina i to jest na maksa dziwne. Chyba przez to przespałam dzisiejszy budzik, budząc się ponad dwie godziny później... Ale słońce tak ładnie świeci, że aż się chce żyć, robić cokolwiek sensownego - ale okej, nie w moim przypadku, bo mi się całe życie nic nie chce robić, więc to jest w sumie żadne racjonalne wytłumaczenie, że jest ładna pogoda. 

Nie mając żadnego sensownego pomysłu na spędzenie dzisiejszego dnia włączyłam laptopa, po raz kolejny przepadając w czeluściach Internetu, poznając jego dobre i złe strony (złe chyba w większej ilości), słuchając muzyki, która nic z pewnością do mojego życia nie wniesie (no bo przecież np zamiast umieć teksty piosenek na pamięć, mogłabym przechowywać w mózgu jakąś niby pożyteczną wiedzę) i znów mam to poczucie, że marnuję cenny czas, który mogłabym przeznaczyć na coś innego. Muszę się tego w końcu oduczyć, bo prawda jest taka, że już się nie zmienię, że już zawsze będę czasami bezumysłowym kapuściakiem, który najpierw coś robi, a później rozumie, jak bardzo głupio zrobił. Uwierzcie, to jest niesamowita frajda, po raz X z kolei wiedzieć, że w czyichś oczach wypada się jak idiotka! Uczucie po prostu nie do opisania! Ludzie mnie dzięki temu zapamiętają, jestem tego pewna. 

W zasadzie nie wiem, po co piszę tą notkę, skoro po raz kolejny nie mam nic sensownego do przekazania. Przegapiłam koncert Rojka, bo pewnie biletów już nie ma, a mi się nawet nie chce, w ciągu tygodnia kupiłam sobie torbę (zamawiając ją w poniedziałek na domowy adres, bo przecież mi się wydawało, że będzie miał kto kuriera w ciągu dnia przywitać), która jednak przyszła we wtorek, a ja musiałam na nią czekać do piątku, pozbyłam się z Krakowa zimowych ciuchów (tak, to aluzja do wiosny, że ma zostać), po raz kolejny zrobiłam z siebie idiotkę, ukazałam swoje prawdziwie kapuściane oblicze, i przy tym wszystkim nie straciłam dobrego humoru, co naprawdę jest dziwne. Czasami mam taką myślenicę (którąś z kolei), o tym, co sobie o mnie ludzie myślą, jak zrobię coś głupiego i wcale się nad sobą nie użalam, tylko śmieję. Bo przecież w naszej kulturze raczej się utarło, że każdy powinien żałować tego, co zrobił, powinien się wstydzić itepe, a ja po prostu nie umiem się siebie wstydzić, przecież to takie głupie uczucie! :D


W ogóle doszłam ostatnio do wniosku, że ja naprawdę jestem strasznie pozytywną osobą, która nie lubi (nie umie) się smucić, choćby niewiadomo co się stało. Prawda jest taka, że wszędzie można dostrzec dobro, szczęście i tym podobne, a nie zadręczać się pół życia, że to jest złe, to niedobre, a tego w ogóle nie powinniśmy robić, bo co sobie o nas pomyślą inni. W końcu ludziska nasze życie jest wyłącznie w naszych rękach, to od nas zależy jak się potoczy i... po prostu cieszmy się z tego, co mamy, bo wiecie - ponoć zawsze może być gorzej... :D

20.3.14

plany na weekend?

Z nadejściem każdego piątku naiwnie obiecuję sobie, że tak, tym razem spędzę weekend robiąc coś sensownego. Coś, czego konkretnie nie potrafię nazwać ani wymyślić coby to mogło być, no ale wiecie, że nie będę siedziała na dupie, tylko zrobię coś co mam do zrobienia, żeby mi w tygodniu lżej było. No ale jezu, jestem tylko ludziem, któremu całe życie się nic nie chce i który każdą chwilę spędza na nicnierobieniu, więc chociaż dwa dni w tygodniu mogłabym mieć jakieś oświecenie czy coś, co nie? No ale bądźmy realistami, wiadomo, że to się nie stanie. No, może poczytam teksty, które sobie wezmę. Ale tylko może. W zeszłym tygodniu wysprzątałam pokój od góry do dołu, z kurzami i pod łóżkiem i za łóżkiem i czułam się taka wyczerpana! Czaicie?! Taka beznadziejna pogoda za oknem, wszyscy piszą że leżą sobie i czytają i piją litry herbaty a ja sprzątałam. No cóż no, ja jestem dziecko (nie)szczęścia, pełne sprzeczności. Totalnych sprzeczności.

Ale żeby nie cały czas o moim lenistwie. Znacie to uczucie, że jak nie ma koncertów, to nie ma, a jak są, to wszystkie na raz? I wtedy pojawia się to smutne pytanie: na który koncert iść? Co wybrać? Co wolę bardziej? No właśnie, mam nadzieję, że znacie ten wszechogarniający ból. (Oczywiście, nie biorę happysadu pod uwagę, bo kiedy jest koncert happysadu to się idzie na niego zupełnie tak naturalnie, jak się idzie spać wieczorem.) Tak czy siak okazało się, że zaraz po premierze płyty Artura Rojka, odwiedza on Kraków. Tu pierwszy dylemat: płyta czy koncert? (nadal biedna nie podjęłam decyzji, bo nikt ze mną iść nie chce, a może ktoś chce???) No i okej. A tu parę dni temu informacja, że sobie Michael Bublé przyjeżdża. Do Krakowa. No ludzie, głupia bym musiała być, żeby nie iść. Ale znów nie mam z kim. Ale pójdę chyba, bo lubię go, głos jego lubię.. No i taka okazja?! Tylko że trochę tak łyso samej iść, ale chyba nie będę się na ludzi patrzyła, bo kurcze no... 

a tu obrazeczek dla pań, które planów jakichkolwiek na weekend nie mają :P

9.3.14

when dreams comes true

Czasem jest tak, że mocno czegoś pragniemy, staramy się to osiągnąć, a jednak nam się nie udaje. Czasem również, najzwyczajniej w świecie zapieramy się w sobie wiedząc, że to, do czego dążymy jest naszym największym marzeniem i nikt ani nic nie jest nam w stanie w jego realizacji przeszkodzić. Jestem przykładem tym drugim. Piątek, siódmy marca, kolejny koncert happysadu w Klubie Kwadrat. Dopycham się pod scenę, bliżej się już nie da. Uczestniczę w koncercie. A później w majestacie tego, co obiecam sobie tego samego dnia (że stanę się posiadaczką zdjęcia z Jakubem), wpierw dopycham się po autografy, później po zdjęcie. I tak oto, proszę drogich czytelników, jestem najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem, który codziennie ogląda dwa magiczne zdjęcia, by utrzymać się w przekonaniu, że nie - to nie jest sen, i tak - naprawdę siedziałam koło Jakuba Kawalca, ba, ja nawet z nim gadałam! I - ku większemu zdziwieniu  - nie zabrakło mi języka w gębie... ani nawet odwagi mi nie brakło... bo... *werble* nie dość, że usiadłam sobie obok niego, to nawet się do niego... przytuliłam (okej, oparłam ramiona na jego plecach, no ale come on)! Kiedy upewniam się, że w milionie procent to nie jest żadna mara senna, i że to zdarzyło się naprawdę, mogę umierać, bo w końcu spełniłam swoje największe marzenie. 

Poza tym, mimo mojej nieobecności tutaj, żyję pełną parą. Okazało się, że ten semestr chyba będzie jeszcze cięższy, dowiedziałam się o egzaminie ustnym z podstaw filozofii (wobec czego już zaczynam się uczyć na wrześniową poprawkę) i po raz kolejny odbyłam swoją przygodę ze sławetnym portalem randkowym. Już się powinnam nauczyć, żeby sobie znaleźć jakieś normalne zajęcie na czas gdy mi się nudzi, a ja wciąż popełniam te same błędy. Zamiast pisać, bransoletki obiecane robić, to ja sobie randkuję. Mogłabym na przykład zaczynać pisać prace zaliczeniowe, oglądać wyznaczone przez panią doktor filmy, albo chociaż się wysypiać. A ja siedzę na fejsie, rozmawiam z facetem, później się z nim spotykam, w międzyczasie zjadają mnie nerwy, nie uczę się.... i budzę się w czarnej dupie. Oto kwintesencja mojego życia - popełnianie błędów i nieuczenie się na nich. No, ale może wcisnę między to wszystko fakt, że według mojej grupy na studiach, jestem grupowym wesołkiem, uśmiechniętym chochlikiem i w ogóle taką pozytywną osobą  i w tym momencie naprawdę czuję się spełniona.

Czujecie, że wiosna powoli się zadomawia? W piątek włożyłam po raz pierwszy w tym roku conversy i kurtkę wiosenną. Pomijając fakt, że lekko przemarzłam w kolejce do klubu, to zupełnie miłe uczucie nie mieć durnych kozaków na nogach, czy wielkiej puchowej kurtki, w której czuję się jak pingwinek bez nóg. Naładowana pozytywną energią przechodzę do działania, może słabo mi idzie, ale staram się widzieć wszystko przez różowe okulary - jak co wiosny. Mam wiele planów odnośnie całego roku, tych dobrych mam nadzieję i jedno wielkie marzenie, żeby większość się spełniła. Bo przecież pokazałam z happysadem, że nie ma rzeczy niemożliwych... A jeżeli są już jakieś granice, to niestety te, których sami musimy się pozbyć...

a już na sam koniec, na tą miłą niedzielno-poniedziałkową noc piękna piosenka Strachów, w której się zakochałam ;) niech pozytywny duch będzie z wami!