25.8.15

Co wolę? 5/30

Czuję się wyprzedzona. Wobec tego muszę działać, by nie pozostać w tyle za innymi. Chociaż smutno mi, że nie mam o czym pisać normalnych notek, tylko posiłkuję się wyzwaniem, które to wyzwanie miało być jedynie dodatkiem, a nie całością tego, co tutaj umieszczam. Mam nadzieję, ze z nadejściem września czy października (choć to jeszcze takie odległe się wydaje), zacznie się coś u mnie w końcu dziać.

Mam mieszane uczucia, co wybrać. Psów raczej się boję, oprócz dwóch, które wałęsają się po moim podwórku. Uroczy, wiecznie głodny labrador czy świrnięty owczarek niemiecki, który chyba mnie nie lubi bo z klatki na mnie szczeka wredota jedna. Koty kocham, ale nieszczęśliwym trafem wszystkie, które się przypałętały do nas, po jakimś czasie nas rzucały. Więc odpowiedź narzuciła się sama: trochę kotki i trochę pieski.

Dom czy mieszkanie.. odpowiedź również sama się napatacza. Wiadomo, że dom. Wychowując się w domu, myślałam sobie: u licha, jak ludzie mogą w bloku wytrzymać. Sama na własnej skórze przekonałam się, z czym to się je, i dlatego wierna pozostanę domom – mam nadzieję, że tak mi się w życiu ułoży, że będę mogła sobie na niego pozwolić, na własny ogródek i bardzo miłą w nim atmosferę.

Z pisaniem notek na bieżąco nie mam problemów. Piszę o tym, co się u mnie dzieje, poniekąd spisuję wszystkie wydarzenia, dlatego planowanie przynajmniej dla mnie jest bezsensowne. Przy okazji jednak pisania recenzji i publikowania ich, czasem napiszę sobie coś „na zapas”, i wtedy sobie już decyduję co opublikować pierwsze.

Śpiew czy taniec – szczęście w nieszczęściu, że nie tylko nie umiem śpiewać, ale i tańczyć więc… Tłumaczę sobie to tym, że inne talenty mam , a co!

Góry czy morze. Bezapelacyjnie morze. Leżenie sobie na plaży, słońce, szum fal! Góry kojarzą mi się jedynie z koniecznością popylania na nartach, marznięciem, wypadkami na stokach więc morze wygrywa. Choć oczywiście zimą koniecznie trzeba góry odwiedzić, choćby tylko po to, by sobie popatrzyć.

Facebook czy twitter… To trudny wybór, chyba powiem tak, że po połowie. Facebook jest przydatny jeśli przychodzi do kontaktu ze znajomymi, ludźmi z uczelni. Możliwość zakładania grup, konwersacji – wiadomo, wielkie ułatwienie. Oczywiście, jest mnóstwo ludzi, którzy nie do końca pojmują gdzie zaczyna się prywatność, ale mniejsza. Twittera lubię za to, że mogę – w miarę anonimowo – ponarzekać sobie na co/kogo chcę. Mogę marudzić dzień i noc, mogę dodawać głupie tweety mające jedynie sto czterdzieści znaków i zawsze znajdzie się ktoś, kto podziela mój ból. Oironio pytała się ostatnio, na czym tenże twitter polega. Kochana!  Możesz tam narzekać na co chcesz, na to, że za zimno/za ciepło, że się źle czujesz, że happysad odpisał ci na komentarz i zawsze znajdzie się tam ktoś, kto cię zrozumie. Ani nie potępi, ani nie wyśmieje… wiesz, tam same czuby są. Dlatego polecam!

Odpowiedź bardzo prosta. Lato! Jestem takim wielkim niesamowitym zimorodkiem, że po prostu buu, tak nienawidzę zimy, jak tylko można jej nienawidzić. Za zimno. Za dużo warstw na siebie trzeba ubierać, w związku z czym zanim wyjdzie się na dwór to mija GODZINA, bo sweter, kurtka, buty, czapka, rękawiczki, szalik, i wygląda się i porusza jak pingwin. I można łatwo wywinąć orła. I zrobić z siebie debila. I zamarznąć. Stanowczo wolę umierać z gorąca niż z zimna!

Książkaksiążkaksiążka! Nie mówię, że filmy są beznadziejne, ale wiadomo – jeśli jakaś książka ma ekranizację, wpierw nakazuje się przeczytanie książki. Bo później już nic nigdy nie będzie takie samo. To wam powiadam. Nie, żeby wyszło że robię jakąś nagonkę na filmy / ekranizację książek, ale wiecie, książka, pierwsze wrażenie jest ulotne, i niestety jak się obejrzy wpierw film na podstawie książki, a poźniej książkę, to można sobie zepsuć wrażenie.

Herbataherbata! Jestem herbatoholikiem. Jeżeli chcesz mnie do siebie zaprosić pamiętaj: musisz mieć herbatę. I potrafić porządnie ją zaparzyć. Musi być czarna, mocna i słodka. Tak! Ale kawusię też lubię tyle, że moja kawusia to przewaga mleka i cukru. I tam troszkę kawy. Herbatka rządzi.

Niegdyś, będąc jeszcze gimbusiarskim dzieckiem nienawidziłam sukienek. Boże, jak ktoś mi się kazał ubrać w sukienkę czy spódniczkę, to plułam jadem i żarem jednocześnie. Jak śmieli mi kazać zakładać sukienkę, niewygodną, w której marzły mi nogi i w ogóle! Jednak w odpowiednim momencie poszłam do liceum i okazało się, że te sukienki/spódniczki są fajne. I wygodne. A jak zimno w nogi, to można zainwestować w grubiutkie rajstopy i wtedy nawet mrozy wam nie straszne. Dobra, to ostatnie to kłamstwo, bo w zimie ograniczam chodzenie w sukienkach. Niemniej zmieniłam swoje podejście do tej sprawy: czasem chce się ubrać wygodnie, a czasem chcę wyglądać ładnie, więc tutaj muszę rozłożyć po równo.


Ufufuf. Nie wiedziałam jak się za to wziąć, ale jest, w końcu wypociłam! Z każdym kolejnym podpunktem robi się coraz ciekawiej i normalnie chyba powinnam pisać sobie te podpunkty z wyprzedzeniem, bo w takim tempie to ja do Wielkanocy się nie wyrobię XD