6.7.14

jak to z ludziami bywa

Są ludzie i ludziska. Ludzie decydują się spędzać weekendy w zaciszu domowym. Ludziska (czyli w zasadzie ja i moja familia) wsiadamy w sobotni wieczór do samochodu tylko po to, by Ola mogła obejrzeć kolejny z rzędu koncert. Jazda do miejscowości oddalonej o sto pięćdziesiąt kilometrów. Ale to serio tak daleko?! wypowiedziane gdzieś w połowie drogi, która - wedle tego co sobie moja mądra inaczej główka myślała - będzie trwała z godzinkę, nieco ponad. A trwała niemal trzy. Niemal trzy w jedną, niemal trzy w drugą stronę plus dwie przeznaczone na ten koncert. I powrót około drugiej w nocy. Szaleństwo? Niezaprzeczalnie. 

Kuba jak zwykle dawał czadu.
Choć w sumie dzięki temu zrobiła się nam jakaś wakacyjna atmosfera, że tak powiem. No bo przecież (podobno) wakacje w pełni. Tak słyszałam przynajmniej. Bo ja osobiście to zajmuję się tym, żeby się nie rozpłynąć w tymże super upale (ale serio, to nie narzekam, wolę od deszczu), a później... Znajduję coś do roboty, by nie siedzieć bezczynnie. Wpadłam na pomysł podszkolenia języka angielskiego, a właściwie jego gramatycznej strony, bo jakoś z czasami przeszłymi, teraźniejszymi  i przyszłymi nigdy nie byłam za pan brat. Ledwo ich używałam, o rozróżnianiu nie ma mowy. Chociaż spożytkuję jakoś nadmiar wolnego czasu, bo z szanownej gazety nadal nikt się do mnie nie odezwał. I bynajmniej nie jest mi smutno, tylko jestem wkurzona, bo babeczka od praktyk jest do szesnastego lipca. A później to se mogę te praktyki w tyłek bez umowy wsadzić. Ot smutna ja. 

Wracając jeszcze do koncertu to odkryłam pewien smutny fakt. Albo właściwie go po prostu przyswoiłam, bo o jego istnieniu wiedziałam od dawien dawna. Są na planecie tacy ludkowie, którym wydaje się, że świat kręci się tylko wokół nich. Że każdy fejsbukowicz pragnie, aby wstawiły kolejne zdjęcia z koncertu, by pod postem zespołu, że ten dojeżdża na miejsce robiły focisze pokazujące, iż tak czekają one, pewnie od samiusieńkiego rana. Okej, ja może do tego alergicznie podchodzę, ale kurde no, już człowieka szlag trafia jak widzi imię tej osoby, która chyba chce pokazać światu jaka ona to fajna nie jest. Ja też byłam na koncercie. Ale nie informowałam o tym wszystkich wokół, bo to ich pewnie nie interesuje. Okej, skomentowałam post zespołu dziękując za przednią (jak zwykle) zabawę, ale.. Poprawcie mnie, jeśli się mylę: czy nadgorliwość nie jest przypadkiem chorobliwa?

Jeszcze może powinnam czuć się gorzej, bo nie zdobyłam zdjęcia z zespołem... Cóż, sądzę, że przeżyję, jedno już mam, a jeszcze kilka koncertów w tym roku przede mną. Nie lubię nadgorliwych ludzi, ot co.