Jestem sumą wszystkich sprzeczności. Z jednej strony jestem
na jednym wielkim niedoczasie, wydaje mi się, że mogłabym zrobić mnóstwo,
mnóstwo rzeczy gdybym tylko miała go
więcej, z drugiej zaś gdy okazuje się że mam X wolnego, zamiast brać się do
roboty, to… pakuję się i jadę w góry. Teraz zapewne wszyscy studenci
przygotowujący się mozolnie do sesji zgromili by mnie wzrokiem… Którego,
przepraszam, postaram się uniknąć.
Nic to jednak dla mnie. Co tam projekt, który mamy wysłać do
dwudziestego siódmego stycznia, co tam test z religioznawstwa, na którym nie
popełniłam ani jednej, nawet skromniutkiej, notatki. Nic to! Przecież tyle „stresów” posiadam, że najwyższa pora odpocząć (!), bo przecież już
tydzień minął odkąd wróciłam na uczelnię i doprawdy, jestem wykończona… oddalaniem
od siebie wszystkich pilnych czynności.
Wczoraj zamiast iść na wykład, uwaliłam się z kawusią i
gazetką w łóżku. Myśląc oczywiście o tym, co akurat powinnam robić, dowiedziałam
się – z Internetów – że wczoraj był Blue
Monday. Czyli najgorszy-najgorszy dzień w całym roku, w którym kumulują się
nieszczęścia wszelakie. Osłabienie, nicmisięniechcizm (tego to ja nie rozumiem
akurat, bo ja wiecznie tą zasadę wyznaję), ogólne przygnębienie. Nie wiem jak Wy,
ale ja to bym nazwała Blue January aka
Styczeń bo doprawdy, dopiero dziewiętnasty
dzień tegoż, a ja mam dosyć. Doszczętnie!
Wszystko zaczęło się pierwszego stycznia telefonem niezbyt
przyjemnym, który wszystkich nas, myślących, jaki to ten dwa tysiące szesnasty
będzie wspaniały, sprowadził do pionu. Zasiał spustoszenie i przygnębienie
udzielające się przez kolejny wówczas tydzień. Drugiego stycznia zadzwonił
kolejny telefon i powzięliśmy sobie, że jeżeli telefon zadzwoni jeszcze
trzeciego stycznia, to my go, solidarnie, nie odbierzemy, bo nie chcemy
większej ilości złych wiadomości. A
później zmarł jeden piosenkarz, którego imienia w tym momencie nie pamiętam, a
o którym było głośno, później David Bowie… I już-już miało się uspokoić, no bo
u licha to dopiero początek roku, a tu… Zmarł
Alan Rickman aka Snape.
I ja nie wiem, czy czułam się do niego przywiązana, czy
kochałam go jakoś niemożebnie. Ale w momencie gdy dostałam wiadomość „Olka,
Snape nie żyje” to mi się ziemia pod nogami załamała. Dobrze, że akurat
siedziałam. No to wróciłam do domu, i zaczęłam buszować na Youtube wynajdując
kolejne filmiki z Alanem Rickmanem w roli głównej, które tylko uzmysłowiły mi,
jak bardzo wspaniały on był. I jego głos. Akcent. Och.
Dlatego nie podoba mi się stwierdzenie Blue Monday, bo to co się teraz tu dzieje wokół nas, to jeden
wielki Blue January. Osobiście mam
dosyć, poddaję się i chcę, żeby czas ruszył do przodu szybciej, żeby minął ten
styczeń (co to każdy – przynajmniej ja – boi się otworzyć Internetów w obawie,
że znowu ktoś zmarł), luty, bo wtedy poznałam O., i naprawdę nie chce mi się o
nim ciągle myśleć, a ciągle to robię bo nie potrafię inaczej, i był już spokój. Nie chcę, żeby umierał kolejny
aktor, muzyk czy ktokolwiek inny, nie w najbliższym czasie. Przede wszystkim
chciałabym jednak zapomnieć, wyrzucić go z pamięci i ruszyć do przodu. Nie
wiedziałam, nie spodziewałam się, że to takie trudne do spełnienia życzenie.
Mam już serdecznie dość tego, że jest źle, że wszystko się
wali – nie dosłownie – a chęci do życia tak samo przychodzą, jak i odchodzą.
Poza tym postarzałam się w sobotę i zupełnie nie czuję się dwa dwa, lepiej mi
było do twarzy w dwa jeden, ale znowuż jak myślę o przyszłorocznym dwa trzy…
Dwójeczki, może się jakoś zakumulujemy?
Tak miłym i szalonym akcentem kończę, bo muszę się jeszcze
dopakować. Góry, nadchodzę! (Ciekawa jestem, swoją drogą, czy zechce mi się
założyć narty na nogi. Może wypadałoby się poruszać?)
O, jak zostać królem super film ;)
ReplyDeleteO Snapie nie miałam pojęcia, jakoś mi umknęło.
A dzisiaj, jakby jeszcze było tego mało, zmarł założyciel The Eagles. Sorry, nie chciałam Cię dobijać.
Dla mnie wczoraj rzeczywiście był Blue Monday, ale.. styczeń akurat jest mimo wszystko całkiem dobry.
A za Ciebie mocno trzymam kciuki, żeby jakoś wróciły chęci do życia. Udanego wypadu w góry i powodzenia na sesji!
No. Na nieszczęście magluję go, to jest, analizuję, na zajęcia z filmoznawstwa i chyba ja zaraz sama zacznę się jąkać, bo już mam tego potąd xd
Delete:(
Spoko. Czytałam, tylko właśnie też nie kojarzyłam faceta.
No to lepiej mi się robi na duchy gdy wiem, że tylko ja mam takie styczniowe odchyły. I nie dziękuję :)
A wiesz,że ja tak samo mam kurcze cały " Niebieski styczeń". Ale zaraz luty,pocieszenie?
ReplyDeletehttps://sweetcruel.wordpress.com/
Oby oby. Mam nadzieje, że uczelniane latanie za profesorami wybije mi z głowy durne myślenice.
DeleteMuszę w końcu obejrzeć Jak zostać królem, bo biję się w pierś, nie oglądałam!
ReplyDeleteTak, to absolutnie blu dżenuery. Co prawda pierwsze dni nowego roku były dla mnie dość miłe, to dalej coraz gorzej. Ja to bym chciała już maj... żeby było tak cieplutko, zielono, słonecznie!
Sto lat i zdrówka spóźnione trochę. Ja za dwa tygodnie będę dwa jeden. Kolejny rok nie-bycia-nastolatką! :o
Boshe, ja też dopiero nadrobiłam te braki i WARTO. Uwielbiam.
DeleteTakich marzeń to ja nawet nie mam; wszak umarłabym z tęsknoty!
Dziękuję! Myślałam, że będzie gorzej. Jest do zniesienia. (Inaczej będę za trzy lata śpiewać, świętując ćwierćwiecze :O)
blech, widzę, że nie tylko mnie styczeń dobija na wszelkie możliwe sposoby. paskudny ten miesiąc, a śmierć Rickmana to już po prostu taki gwóźdź do trumny.
ReplyDeletezazdraszczam gór!
a 'Jak zostać królem" też mi się podobało bardzo, chociaż za Colinem Firthem nie przepadam :P
Styczeń ogólnie jest chyba trudnym miesiącem, tak z zasady, bo pewne oczekiwania związane z nowym rokiem rozbijają się o rzeczywistość, a jakby po długim wolnym, świętach, grudniowej euforii wielu nie wie, na co czeka w najbliższym czasie.
ReplyDeleteI fakt, w tym styczniu mamy jakąś cholerną czarną serię ale...na każdego przychodzi pora? Codziennie umierają tysiące ludzi. Ale tylko niektórzy są sławni i wie o tym cały świat. Mi w styczniu już zmarła też jedna osoba. Cicha śmierć. Ale dla mnie bardziej istotna, znowuż.
A za górami tęsknię, więc zazdroszczę. Ale odpocznij tam:)
Ja z kolei narzekam na brak czasu, a jak mam czas to nic produktywnego nie robię... nawet w góry nie jadę:< Masz rację, to blue january. Albo jeden długi poniedziałek.
ReplyDelete