Z wielkim zapałem zaczęłam wczoraj pisać notkę o tym, jak to jesteśmy uzależnieni od Internetu i jak bardzo on zalęgł się w naszych życiach i jak bardzo nie wyobrażamy sobie bez niego życia. Kiedy się tak uwewnętrzniałam o tym, że w zasadzie jak go braknie to jest kiła i mogiła, bo jak to tak, skoro jak zwykle mieliśmy tyle zrobić, to wtedy właśnie w tamtym momencie domowy router trafił szlag. I internet się skiepścił. Chyba tam na górze ktoś widział o czym piszę i utarł mi nosa. Dziękówa! Na pasku, gdzie ikonka zasięgu neta, był sobie czarny wykrzyknik. Wkurzyłam się, acz podziękowałam równocześnie, że brakło w momencie jak skończyłam słuchać transmisji z koncertu hepisedów. Bo wtedy to bym się wnerwiła. A więc jeśli brakło Internetów, to komputerowi dałam odpocząć. I z zażenowania aż wylądowałam w łóżku. Ze słuchawkami (przez które chyba kiedyś ogłuchnę). A później usnęłam, tylko jakoś tak wstać nie mogłam dziś.
Dostałam dzisiaj wiadomość, że mam umowę do odebrania, tą poprawioną. Więc jadę w poniedziałek na uczelnię. Mimo wszystko, czuję że to kaszana będzie, bo co z tego, że z panią doktor X się dogadałam, jak sekretariat własnym życiem żyje. Znowu będę podsuwała telefon, że hej, podobno jest. Później pojadę do gazety (o ile Szefo będzie, plis, bądź!) i może przy okazji dogadam się co do umowy od października. Jak widać wszystko opiera się o może się uda, może będzie... Agrr, moja uczelnia doprowadza mnie do szewskiej pasji. A właściwie sekretariat. I jeszcze koleżance mam umowę odebrać. Ech, żeby mi ktoś kiedyś odebrał. Ale nieee. * Wcale nie narzekam. Ja wolę sama, sobie i po swojemu. *
W tym tygodniu mój komputer przechodził rekonwalescencję. Oddałam go, we środę, do serwisu żeby mi system przeinstalowali, bo tak się wół włączał i wyłączał, że ja zdążałam herbatę zrobić i jeszcze nie gasł. A ruszało się to to wolniej od ślimaka. Miałam więc cały dzień bez komputera. (Nie bez Internetów, bo telefon.) I w międzyczasie przeczytałam książkę. I posiedziałam z rodzicami (i nawet się z tatą nie pobiłam!). W sumie chyba wartało by czasem zrobić sobie przerwę od Internetów, z pewnością działa to na korzyść. A jak odebrałam, cudo, z serwisu to proszę państwa! Porusza się, śmiga, jak szalony! Oby tak dalej. (Dopóki nie naściągam głupstw.... *ups*).
Dobra. Dzisiaj planuję obejrzeć Gwiazd Naszych Wina. Znów zaleję się morzem łez, ale w sumie... who cares? Anim nie umalowana, ani nie mam nikogo w ciągu kilku godzin spotkać, więc stanowczo mogę zapłakać. Trzymajcie się!