28.4.14

"spisana na kartce chwila ta beztroska..."

Lubię stawiać przed sobą różne wyzwania, które w jakiś sposób zachęcą mnie do działania. Ostatnio szperałam nieco w internecie, by znaleźć coś, w co mogłabym się zaangażować, choć po mojej porażce po poprzednim challengu, którego do tej pory nie udało mi się dokończyć, pozostaje lekki niesmak. Znalazłam jednak coś fajnego, coś, co pokazałam już pewnym osobom, które zgodziły się wziąć w tym udział razem ze mną wraz z nadejściem maja. A, że maj już w tym tygodniu nadejdzie, to pomyślałam, że podzielę się tym moim pomysłem i jeżeli ktoś jest chętny - zapraszam do zabawy :)


pobrane z google.

Ogólnie rzecz biorąc, to podejmuję kolejną walkę z moim prawem jazdy. Mam nadzieję, że tym razem wyjdę z niej zwycięsko, bo szczerze powiedziawszy to: a) coraz bardziej doskwiera mi jego brak, kiedy to mogłabym serio wsiąść w ten przeklęty samochód i jechać i b) to już lekki wstyd, że tyle robię i nadal go nie mam. Stwierdziwszy, że przecież na tych studiach nie mam co robić, oprócz chodzenia na zajęcia mogłabym zrobić coś sensownego. Więc oto mój plan. Dzisiaj załatwiłam sobie poprzez kuzynkę płytę z testami, jak ją dostanę, to zacznę się przygotowywać i w końcu udam się do znienawidzonego MORDU (mordoru się ciśnie na usta) i się zapiszę. Do odważnych świat należy, ponoć!

Idąc dalej w konwencję bycia odważną, to pewien portal kulturalny ogłosił nabór redaktorów, nawet tych, którzy nie posiadają żadnego doświadczenia. Zamiast CV, czy listu motywacyjnego trzeba było przesłać próbkę swojego czegoś, co z radością uczyniłam w piątkowy wieczór, i będę czekać na rozwój wydarzeń :) Brałam w międzyczasie udział w konkursie o płytę, gdzie trzeba było wysłać recenzję, która jednakowoż się nie spodobała, co nie znaczy, że się poddaję. Nadejście pięknej pogody i maja (pominąwszy fakt zbliżającej się nieuchronnie sesji, ale ja powtarzam, że to całe półtora miesiąca!) jak widać motywuje mnie do działania i mam nadzieję, że chociaż jedno z tych, o których opowiedziałam się spełni. Oczywiście powiadomiłam moją Mamcię o fakcie wysłania próbnej recenzji, do czego dodałam, że wcale nie będę sprawdzała skrzynki mejlowej miljon razy w ciągu dnia, na co skwitowała poczciwa Mamusia, że przecież to nierealne i wiadomo, że będę siedziała tylko i wyłącznie na tej  poczcie. Ot, przewidywalna ja. 

Tym akcentem żegnam się, podśpiewując pod nosem  (też kojarzy się wam tak jakoś letnio?) piosenkę i radując się ze zbliżającego weekendu majowego, który - zua ja - sobie przedłużyłam, a co. Tak się bawiOM studenci!

24.4.14

you're the only person I'd take both earbuds out to talk to...


Nie ma nic bardziej depresyjnego i wkurzającego niż właśnie to, że kiedy człowiek wkłada te słuchawki, i wie, że przed nim długi dzień i naprawdę trzeba się jakoś pozytywnie naładować coby nie zwariować, i wkłada te słuchawki, odpala coś ulubionego... 

... i wtedy podchodzi do ciebie ktoś, zaczyna zagadywać, no i ty nie możesz nie odpowiedzieć, bo wyjdziesz na gbura, i mimo że masz (prze)ogromną ochotę posłuchać piosenek ulubionej kapeli, to wyjmujesz to ze skwaszoną miną i słuchasz co ta druga osoba ma ci do powiedzenia, chociaż myślami jesteś zupełnie gdzie indziej... 

nienawidzę tego.

Powiedzcie, że macie tak samo, trochę lepiej się poczuję, że nie tylko ja jestem takim outsiderem, czy coś. Ale nie, ja przecież nim jestem, uups... :D

Dobra, produkuję tą notkę tylko po to, żeby nie było na głównej życzeń i tulipanów, bo toć to nieaktualne już nieźle... Jak będę miała coś więcej do powiedzenia, to się odezwę, trzymajcie się!

18.4.14

prawie świątecznie a jakby jednak nie

Bo jak się człowiekowi nudzi, to pstryka focie kwiatkom, a później się bawi :)
Nie miałam (i nadal nie mam) żadnego pomysłu na życzenia, bo wydaje mi się, że jakoś na Gwiazdkę łatwiej coś twórczego wymyślić, więc daję oto zdjęcie tulipków. O, wiem, co mogę napisać. Na spotkaniach rodzinnych nie wdawajcie się w kłótnie, bo nie warto, nie łudźcie się (to do kobiet), że pójdzie w cycki, bo nie pójdzie (ewentualnie w dupcię, ale to też nie wszystkim), schudnąć też nie schudniecie, podobnie jak nie umkniecie przed wodą w Lany Poniedziałek, a może lepiej dajcie się zlać, bo to podobno szczęście przynosi, czy coś.

U mnie w domu walka ze świętami w toku, ale chyba przegrywamy, bo od tych porządków to już każdemu na łeb coś pada, każdy przewrażliwiony i szczerze, to już mam dość tej atmosfery i chętnie bym sobie z powrotem do Krakowa jechała. No ale cóż... Jutro mam plan się nie wychylać, co pewnie będzie odbierane tak samo jakbym się wychylała, znów dostanę opiernicz, a tak dla zasady... Jezuuuuu! W ogóle ta Wielkanoc to jakaś sztywna jest, czy tylko ja mam takie zdanie?  Trzymajcie się! :))

I jestem ciumrak podwójny, bo nie tylko przegapiłam drugie urodziny bloga (7 kwietnia), ale również przegapiłam setną notkę (ta jest sto pierwsza), więc no... Ciumrak Lusia do kwadratu! :)

13.4.14

"And I will give to you summer wine..."

Po raz kolejny otwieram edytora z chęcią odezwania się do Was, i po raz kolejny nie mam zupełnego pomysłu o czym mogłabym napisać. Dni mijają mi jak szalone, tydzień leci za tygodniem, weekend przychodzi i odchodzi i pozostawia za sobą jeszcze większy rozgardiasz. Robię wszystko by nie robić niczego, chcę pisać to nie mogę, jak nie będę chciała to akurat Wena przyjdzie, ot zwykły kaprys losu, słucham Rojka nieopętanie, klikając replay za każdym razem, gdy płyta się skończy, i to nic, że piosenki na pamięć znam, że wryły się do mojej głowy jak szalone i wyjść z niej też nie chcą. Jakaś taka zakręcona jestem, pewnie pozytywnie, czyli nic nowego. Nawet ta paskudna pogoda za oknem nie jest taka straszna. Dziwne... ;P

Nie wiem czy tu wspominałam, ale jakoś miesiąc temu chyba niecały, siedziałam jak zwykle na uczelni i nudząc się niemiłosiernie, zalogowałam się na pocztę w telefonie by zobaczyć czy coś ciekawego nie przyszło (albo przynajmniej pousuwać spam, wszystko w takim momencie wydaje się być ciekawe) . Była jedna nowa wiadomość - uradowana, że będę miała co robić - zabrałam się za jej czytanie. I w tym jednym momencie zaparło mi dech w piersi, bo otóż dostałam e-maila od Czytelnika. Bardzo miłego zresztą, dlatego też zrodziła się we mnie pewna refleksja. 

Do tego, że ludzie nie piszą listów, bo im się najzwyczajniej w świecie nie chce, zdążyłam się przyzwyczaić. W zasadzie tak samo jak do tego, że ja chyba wciąż lubię taką formę komunikowania się, chociaż nie lubię tego oczekiwania, zamartwiania się czy list na pewno dotrze, a jak dotrze, to kiedy otrzymam odpowiedź. Bo internet nas do tego przyzwyczaił - na facebooku dokładnie widzisz, kiedy osoba przeczytała twoją wiadomość i widzisz również, jak stuka w klawiaturę by odpisać. Ale czy to można uznać za jakąś super formę komunikowania się? Kilka zdań, często z literówkami, na które nie zwracamy uwagi. Pozostawiając już te listy tradycyjne w spokoju, to może właśnie e-maile są naszą przyszłością? Znaczy, ja uwielbiam pisać, to wiadomo. Komunikować się z ludźmi też uwielbiam, najbardziej z tymi, z którymi mam coś wspólnego. A pisanie listów - nawet elektronicznych - też jest super. Bo nie wiem, jak ten ktoś zareaguje. Czy będzie się śmiał, czy żałośnie patrzył na ilość linijek, które nabazgrałam. I później on zacznie odpisywać i ja będę czekała na tą wiadomość, a kiedy ją dostanę, przystąpię niemal do rytuału - z kubkiem herbaty wtopię się w potok słów, by je chłonąć i odpisywać. Cóż, takie moje zboczenie... 

I tu jeszcze słówko do Czytelnika, który nie chciał mi zabierać czasu tymi wiadomościami: otóż, ja na ta wiadomości z uśmiechem czekam i z jeszcze większym na nie odpisuję, także nie masz się czym martwić :)

Znów się rozpisałam. Czy ja tak cały czas muszę?! Może dzisiaj pasowałoby się położyć spać. Może. Niewykluczone, że i tak tego nie zrobię, więc zostawiam Was, kochani, z piosenką na dobranoc... Życząc jednocześnie abyśmy dotrwali te trzy dni do Świąt i wreszcie pełną gębą mogli odpocząć :)